Długo zwlekałam z czytaniem Solnit. Ogrom tekstów w kilka dni po publikacji mnie peszył, robiłam uniki, aby przedłużyć czas sam na sam z książką. Przeczekać pierwszą falę ekscytacji. Milczenie do mnie wracało, a ja wracałam do niego. To zastanawiające, że w każdej otwarcie feministycznej książce odnajduję wciąż ten sam temat: milczenie i zajmowanie przestrzeni. W przypadku Matki wszystkich pytań zajmujące istotne miejsce i wreszcie nazwane wprost po imieniu.
Ale zaczyna się od tytułowych pytań. Tych, które aż za dobrze zna każda bezdzietna kobieta w okolicach trzydziestki. Solnit nie powtarza jednak dobrze nam znanych komunałów, nie sięga też po argumenty antynatalistów. Zamienia brak i negatywność w dawanie i miłość. Jakkolwiek banalnie brzmi to zapisane w tej formie, tekst otwierający jest napisany z delikatnością i empatią (owszem, przetykaną kąśliwymi uwagami). Ta lekkość i wrażliwość różni Matkę… od najbardziej w Polsce znanego zbioru Mężczyźni objaśniają mi świat i zbliża do Nadziei w mroku. To ważny kompas. Solnit zyskała nadzieję, przybrała na poetyckości i delikatności, nie tracąc nic z ostrości swoich sądów.
Chociaż książka nosi tytuł Matka wszystkich pytań to sama o pytaniach Solnit zapomniałam, porwana esejem o milczeniu. Stanowi on najdłuższy tekst w zbiorze, bo – paradoksalnie – mamy wiele do powiedzenia o milczeniu. To zawsze był mój temat, wyczuwałam go w sobie, próbowałam obrabiać w myślach. Wielokrotnie brałam go na warsztat i temat prac semestralnych, za każdym razem czując mieszaninę lęku i pobudzenia. Ciągle opowiadałam sobie swoje milczenie, próbując je zrozumieć lub nadać mu sens. Bo nie potrafiłam go przerwać. Solnit wreszcie nazywa to po imieniu, śledząc jego długą historię. Tak więc milczeniem bywa też nasze mówienie, zbyt często będące białym szumem. Zapewnienia, uprzejmości, przytakiwania. Mówimy, ale nie ma w tym nas. I to, co mnie najbardziej uderzyło: wciąż mówimy dla innych, nie dla siebie, powtarza eseistka za Virginią Woolf. W pierwszej chwili się zdziwiłam: jak można mówić dla siebie? Przecież zabiera się głos tylko, aby mówić do innych. Tak obca i abstrakcyjna wydała mi się myśl, że można mówić z innych powodów. Wyrażać siebie i zabierać głos z samej potrzeby ekspresji, bez pytania o zgodę i kompromisów. Zupełnie jak autorka w swojej książce. Tak odebrałam pierwszą lekcję i odpowiedź Solnit.
Druga lekcja, muszę przyznać, była czymś niecodziennym w środowisku feministycznym. Dotyczyła bowiem celebrowania sukcesów, zauważenia i docenienia tego, gdzie jesteśmy i czego już dokonaliśmy. Za kamień milowy służy Solnit rok 2014. Rok, któremu sama zaczęłam się dziwić dopiero podczas lektury eseju Rok insurekcji. Przemoc wobec kobiet wreszcie staje się problemem społecznym i systemowym. Ofiary zabierają głos, a sława i prestiż sprawców przestają ich chronić. Pojawiają się hasztagi, medialne sprawy (z Billem Cosbym i Jianem Ghomeshim na czele) i – co najważniejsze – pojawiają się sojusznicy. Prawdę mówiąc, sama nie zauważyłam zmiany, o której pisze Solnit. Suma drobnych zwycięstw, głośnych ruchów społecznych, popularnych seriali i skeczy sprawiła, że zapomniałam, że wywalczyliśmy to zaledwie kilka lat temu. Że dekadę wcześniej niekoniecznie mówiono o tym w tak otwarty sposób. Przemoc wobec kobiet stała się publiczna. Wreszcie widzimy efekty pracy u podstaw, która trwała nieprzerwanie przez te wszystkie dekady. Solnit mówi też dosadnie rzecz, która wciąż nie wybrzmiewa wystarczająco mocno w dyskursie feministycznym (szczególnie w Polsce): potrzebujemy mężczyzn. Potrzebujemy ich wsparcia w zmienianiu kultury i panujących wzorów zachowań, potrzebujemy ich stanowczych reakcji nie tylko na przemoc, ale również na niesmaczne komentarze i zaczepki. Ruch #metoo (zdecydowanie bardziej zadomowiony nad Wisłą niż zbierane pod hashtagiem #yesallwomen wypowiedzi, na które powołuje się Solnit) uzmysłowił wielu mężczyznom po raz pierwszy skalę nadużyć seksualnych, z którymi spotyka się każda znana im kobieta. Mam wrażenie, że nie wykorzystałyśmy tej okazji do włączenia mężczyzn w feminizm, chociaż młodsze pokolenia zdają się to zmieniać. Solnit jednak nie tylko celebruje, ale również swoim zwyczajem broni i atakuje. Eseistka detonuje też najpopularniejsze blacklashowe mity i zarzuty w iście pięknym stylu. Zachęcam do skorzystania z nich w gorących dyskusjach z wielbicielami hashtagu #notallmen oraz osobami zatroskanymi tymi 2% fałszywych oskarżeń o gwałt. Zostawię to niedopowiedzenie w ramach pracy domowej z lekcji drugiej.
Na koniec części pierwszej książki, autorka zostawia nas z rozważaniem o humorze, wielkim nieobecnym feminizmu (przynajmniej jeśli wierzyć stereotypom; same na ogół uważamy się za całkiem zabawne). I tutaj zaszła ciekawa zmiana, śmiech zmienił swój obiekt z ofiary na sprawcę – coraz częściej obśmiewanego i wykpiwanego. Humor w kontekście gwałtu wciąż szokuje, ale pozwala nam też zmienić perspektywę, łatwiej mu w ten sposób przeniknąć do szerszych kręgów, pobudzić myślenie. Ten krótki esej o humorze jest bardzo gładkim przejściem do części drugiej, w której znajduje swój wyraz w ostrych i zabawnych komentarzach Solnit do szeroko pojętych tekstów kultury. A więc nie tylko teoria, ale i praktyka. Klimat książki ulega zmianie, teksty są bardziej prasowe, autorka zabiera głos i mówi dla samej siebie. Rozpędza się, jej pióro staje się lekkie i zjadliwe. To czysta przyjemność, której nie chcę zdradzać ani objaśniać w recenzjach, zostawiam ją do odkrycia tym, którzy i które jeszcze po nową Solnit nie sięgnęli. Zbiór ten widziałam na półkach i zdjęciach wielu kobiet i zbyt niewielu mężczyzn, mam więc nadzieję, że zapraszający tych ostatnich gest Solnit nie pójdzie na marne i znajdzie swoich odbiorców.
Matka wszystkich pytań jest bardziej dopracowaną i zniuansowaną książką niż głośny polski debiut Solnit, chociaż odnoszę wrażenie, że nieco skromniej witaną. Jawnie feministyczny wydźwięk stawia je w jednym rzędzie, gotowe do porównań. Zmianę na lepsze można odczuć zarówno na płaszczyźnie formy, jak i treści. Całość jest bardziej wartka, lepiej opracowana, skrząca się humorem i mądrze użytą ironią. Czwartą książką przetłumaczoną na język polski, autorka zajęła swoje miejsce w przestrzeni kultury, dodając otuchy, nadziei i siły tym z nas, które wciąż szukają wyjścia z milczenia. (Magdalena Kargul)
Rebecca Solnit, Matka wszystkich pytań, przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska, Karakter, Kraków 2021