Apteka na tripie
Jan Bińczycki o książce "Apteka. Psychodeliczni kowboje. Kawałki o zespole przeklętym" Tomasza Lady
Pilnie zbieram książki o kulturze rocka i bardzo lubię zespół Apteka. Z zapałem zabrałem się za lekturę publikacji Tomasza Lady Apteka. Psychodeliczni kowboje. Kawałki o zespole przeklętym.
Niestety, choć ta monografia zawiera w sobie niezbędne podobnym tytułom walory, nie pozwala w pełni docenić trudu autora, który, zdaje mi się przedobrzył i zatracił się w atrakcyjnym materiale. Co nie dziwi, jeśli wziąć pod uwagę psychodeliczny nimb otaczający zespół i jego lidera Kodyma oraz łotrzykowski powab przytaczanych anegdot, ale z odjazdami i chuliganką trzeba ostrożnie. Przedawkowanie kończy się bad tripem. Zwłaszcza dla czytających.
Obcowanie z tekstem, zwłaszcza jego pierwszymi fragmentami, zmusza do odcedzania historii z bombastycznego stylu autora. Lada postawił na katastrofalne w skutkach eksperymenty z formą. Wyszło mu nieudane gonzo. Miało być niegrzecznie, rock and rollowo i zadziornie. Ale by sprawnie operować taką poetyką trzeba być Lesterem Bangsem, lub Konstantym Usenką. A Lada jest sprawnym i doświadczonym dziennikarzem, który postanowił pójść na całość i wykonać literacki freak out. Zaczyna od wyboldowanego okrzyku – POBUDKA KURWA! – szkoda, że się do niego nie zastosował, bo brnąc przez kilkadziesiąt początkowych stron odnosiłem wrażenie, że czytam zapis boomerskiego snu o ostrej zabawie. Lada opisuje absolutnie wszystko, co mu się przydarzyło przy okazji pracy. Kiedy umawia się na rozmowę z Kodymem w kawiarni, to zamiast zabrać się za dziennikarską robotę, brnie w nic nie wnoszące dygresje. Szczodrze opisuje wygląd wnętrz, urodę kelnerek (!) i detale ubioru ludzi siedzących przy sąsiednich stolikach. Aż miałoby się ochotę zacytować otwierający Psychodelicznych kowboi równoważnik zdania i wykrzyknąć do autora i redakcji – POBUDKA KURWA! To ma być książka o muzyce, a nie o tym, że biografowi podobały się wdzięki kelnerki a siedzącego obok brodatego hipstera już nie bardzo.
Na szczęście im dalej tym lepiej. Historia nabiera rozpędu, pojawiają się ciekawe anegdoty, cenne dla fanów fakty, wspomnienia osób związanych z zespołem i refleksje snute z perspektywy lat. I jest, z grubsza tak, jak być powinno w monografii zespołu rockowego. Są wspomnienia o tragicznie zmarłym Macieju Wanacie, są cenne komentarze na temat pracy nad legendarnymi albumami, sporo smacznych anegdot (choć mam niepoparte dowodami wrażenie, że niektórych skandali zabrakło). Opowieść kończy niesławny występ Kodyma na spędzie zwołanym przez Jana Pietrzaka na dziedzińcu Centrum Sztuki Współczesnej w Warszawie latem tego roku. Lada nie ucieka od tematów trudnych, ale opisując choćby obskuranckie teksty i wypowiedzi Kodyma stara się wybronić go z oskarżeń o skrajnie prawicowe skrzywienie. Znów: niepotrzebnie. Przede wszystkim dlatego, że dorośli ludzie, tym bardziej kowboje, powinni ponosić odpowiedzialność za słowa. A znakomity zespół zostanie zapamiętany ze względu na oryginalne połączenie psychodelicznej wrażliwości z ulicznym sznytem, a nie za niemądre (delikatnie mówiąc) słowa lidera i kilka obskuranckich tekstów na późnych płytach.
Książka Lady po części służy właśnie temu – oddaniu sprawiedliwości niezwykłemu zespołowi i jego kontrowersyjnemu wokaliście. Podejrzewam, że to może się udać, ale połowicznie. Odświeży pamięć dawnych fanów, nie przysporzy nowych. Swoją drogą – anegdota o zbiorowym śpiewaniu Wiesz,rozumiesz w redakcyjnym open space oraz towarzyszącym mu wysypie wspomnień i anegdot jest jednym z nielicznych udanych fragmentów w egocentrycznym wstępie. Dla czytelniczek i czytelników nieznających zespołu lub zdystansowanych do niego może się okazać zbyt hermetyczna.
Jan Bińczycki
Tomasz Lada, APTEKA. Psychodeliczni kowboje. Kawałki o zespole przeklętym, In Rock, Warszawa, 2020, s. 448