Chora medycyna
Mateusz Zemla objaśnia jak "Amerykańska choroba. Szpitalne zapiski o wolności" Timothyego Snydera pomaga docenić europejskie standardy i polską ochronę zdrowia
Timothy Snyder jest nie tylko znakomitym historykiem doskonale rozumiejącym zawiłości współczesnej polityki, ale również niezwykle wrażliwym i kreatywnym publicystą. Udowodnił to w książce Amerykańska choroba. Szpitalne zapiski o wolności. Z właściwym sobie mistrzostwem potrafił przekuć traumę, której doświadczył w czasie pobytu w szpitalu, w odważną opowieść o amerykańskim systemie ochrony zdrowia. Zepsutym, odhumanizowanym, rządzonym przez pieniądz.
Piszę tę recenzję 25 marca 2021 roku, w szczycie pandemii. Przyświecają mi dwa cele: po pierwsze - zachęcić czytelników Tłustego Druku do lektury opisywanej pracy, po drugie - podzielić się własnymi przemyśleniami na temat polskiej służby zdrowia. Opierać się będę na swoich osobistych doświadczeniach i na ich podstawie, posiłkując się pracą Snydera, porównam pokrótce sytuację w Polsce i USA.
Nie będzie to obraz obiektywny, ale dość krzepiący. Jak już wspomniałem wyżej, profesor Snyder zmuszony był do pobytu w szpitalu. Niewiele brakowało żeby jego życie zakończyło się przedwcześnie. Traumatyczne doświadczenia stały się przyczynkiem do analizy, krytyki i propozycji naprawy amerykańskiego systemu opieki medycznej. Dla mnie jako historyka i wielbiciela prac Snydera książkaAmerykańska choroba okazała się szczególnie cenna, ponieważ sam spędziłem niedawno trochę czasu na oddziale ratunkowym. Niewiele brakowało żeby moje życie również zakończyło się przedwcześnie. Nie przeszedłem jednak żadnej traumy. Doświadczenia nie stały się przyczynkiem do analizy czy krytyki polskiego systemu opieki zdrowotnej, ponieważ otrzymałem pomoc na najwyższym poziomie. Nie twierdzę oczywiście, że wszystko w polskiej służbie zdrowia działa tak, jak powinno. Zdaję sobie sprawę, że w środku pandemii znalazła się ona na granicy wytrzymałości. Lektura książki Snydera spowodowała jednak, że moje osobiste, subiektywne i niereprezentatywne doświadczenia kazały mi zauważyć istotną różnicę między polskim i amerykańskim szpitalem: nasi medycy nie mają oporów przed ukazywaniem swojego człowieczeństwa i indywidualnego podejścia do pacjenta. Doświadczenia Snydera – wnosząc z lektury – były odwrotne. Z czego wynika ta różnica? Na podstawie omawianej książki pozwalam sobie wysnuć następujący wniosek: w Polsce lekarze, lekarki, pielęgniarze, pielęgniarki nie mają nad sobą menadżerów nieliczących się z życiem pacjentów, za to liczących brudne dolary. Nie oddaliśmy służby zdrowia chciwcom, którzy decydując o działaniu systemu, sprowadzają personel szpitalny do roli papierowych postaci z materiałów marketingowych. Bo taki właśnie obraz kreuje przed nami Snyder. W jego książce spotykamy przemęczonych medyków, których niemała część zachowuje się jak automaty analizujące pokrótce i pobieżnie wyniki badań oraz wskazania urządzeń diagnostycznych, unikając przy tym wchodzenia w interakcję z chorymi. Popełniający w ten sposób błędy, które mogą kosztować życie. Snyder nie wini jednak poszczególnych ludzi. Potrafi wznieść się ponad osobiste urazy i podjąć próbę wyjaśnienia systemowych przyczyn takiego stanu rzeczy. Z właściwym sobie mistrzostwem analizuje symptomy choroby trawiącej amerykański system opieki zdrowotnej, nie pomijając tych, które wpłynęły na zachowanie opiekujących się nim osób. Trudne, traumatyczne przeżycia autora spowodowały, że omawiana praca różni się od pozostałych książek Snydera. Nie jest ona tym razem chłodną, naukową wiwisekcją mechanizmów składających się na obraz rzeczywistości, chociaż takie części też się tam znajdują. Dominuje w niej jednak przekaz niezwykle osobisty, emocjonalny i nacechowany ogromną ilością sądów oceniających. Autor nie boi się pisać w poruszający sposób o najcięższych chwilach, w których ważyło się jego życie. Po przeczytaniu Amerykańskiej choroby ucieszyłem się, że żyję w Polsce, w Europie. Nie muszę płacić drogich ubezpieczeń i mimo tego dopłacać do leczenia po hospitalizacji. Żyję z poczuciem pewności - niezachwianej, nierozsądnej, naiwnej ale niezmiennej, że kiedy coś się stanie, w ciągu kilku minut przyjadą silne, zdrowe, profesjonalne hufce kompetentnych i empatycznych profesjonalistów. Do takich właśnie wniosków doprowadziło mnie niedawne doświadczenie z pogotowiem, strażą pożarną i personelem krakowskiego Miejskiego Szpitala Specjalistycznego im. G. Narutowicza. Nie napisałem o tym książki. Nie zdobyłem się na głębszą refleksję. Moja subiektywna konstatacja jest krótka i prosta: polskie służby ratownicze działają świetnie a personel szpitalny nie tylko niesie pomoc ale składa się z jednostek zachowujących ludzkie odruchy.