Co definiuje dzisiejszego człowieka?
Szalay w kolejnej przełożonej na polski powieści buduje postać człowieka, który definiuje siebie wyłącznie przez pracę - pisze Małgorzata Walendowska
Paul Rainey jest przeciętnym obywatelem Zjednoczonego Królestwa. Przeciętny wzrost, przeciętny wygląd. Przeciętna żona, wynajęty dom w przeciętny podlondyńskiej miejscowości. Z przeciętności wyrywa Paula praca, w której jest dobry. A właściwie – był dobry, ponieważ seria niepowodzeń i błędnych posunięć szefów doprowadziły go do miejsca, w którym jest obecnie – pracuje w biurze sprzedaży anonsów w wydawnictwach tak specjalistycznych, że nawet sami specjaliści po nie nie sięgają. Paul „dryfuje”. Próbuje coś zmienić w swoim życiu, ale jedyne, na co go stać, to skrupulatne, codzienne pielęgnowanie swojego alkoholizmu. Za wszelką cenę chce być jakiś, chce odnieść sukces, zarabiać „prawdziwe pieniądze” jak inni biznesmeni z City. Chce awansować i być docenianym. Potrzeba sukcesu powoduje, że daje się wmanipulować w grę, jaką prowadzi dawny znajomy i kolega z branży, proponujący Paulowi nową pracę, lepsze stanowisko i duże dochody. Ostatecznie jednak Rainey ląduje na nocnej zmianie w supermarkecie, gdzie układa towary na półkach. Upadek? Przez moment Paul czuje, że doświadczenie odejścia z branży sprzedaży spowoduje, że „wszystko stanie się naprawialne, możliwe do ukształtowania na nowo, bardziej satysfakcjonująco”. Jednak praca w markecie nie pozwoli na zapłacenie czynszu i sprostanie wymaganiom żony, która staje się coraz bardziej obca i daleka. Paul nie radzi sobie z życiem i ze swoimi wyborami. Mimo początkowej ulgi, że już nie musi wyrabiać sprzedażowych norm, czuje, że praca w markecie to nie miejsce dla niego. Chce przecież być kimś, wyrwać z przedmieścia i zacząć zarabiać prawdziwe pieniądze. Chce być doceniany i szanowany. Jednak nie wie, jak się do tego zabrać, co zrobić, a każdy jego wybór przynosi wręcz opłakane skutki. Paul pogrąża się więc w coraz większym alkoholizmie, uzależnieniu od leków i użalaniu się nad sobą. Dokąd go to zaprowadzi?
Szalay w kolejnej przełożonej na język polski powieści buduje postać człowieka, który definiuje siebie wyłącznie przez pracę. Przygląda się społeczeństwu, w którym, by być kimś, trzeba mieć odpowiednie stanowisko, odpowiedni dom, gadżety, szyte na miarę garnitury i jacuzzi w ogrodzie. Dzisiejszego człowieka – chce nam powiedzieć pisarz – definiują przedmioty, które posiada, stanowisko, które zajmuje i alkohol, który pija (szampan Moet&Chandon jest przecież dużo bardziej wytworny niż zwykłe prosecco). Wizytówka, jaką wystawia współczesnemu światu jest jednoznaczna – rozpasany konsumpcjonizm, pogoń za sławą i pieniędzmi powodują, że zdolni jesteśmy do najróżniejszych okrucieństw i podłości. Oszukujemy, zdradzamy, nadużywamy zaufania. W Londynie wszelkie związki emocjonalne są pokraczne, wypaczone. Relacja rodzice-dzieci, mąż-żona, przyjaciele. Wszystko zostaje zredukowane pytania, na ile znajomość z kimś może się bohaterom przydać.
Mimo gorzkich diagnoz i smutku podczas czytania, znajdziemy u Szalay’a również satyryczne scenki, przy których trudno się nie uśmiechnąć (motywacyjne przemówienia szefa do zamiataczy ulic) czy partie poetyckie (jak choćby opis nadmorskiego Hove). Słodko-gorzkie, zaskakujące zakończenie nie daje jednak nadziei na to, że istnieje inna, lepsza droga dla dzisiejszego człowieka niż droga zysku i konsumpcjonizmu.
Małgorzata Walendowska
David Szalay, Londyn, tłum. Dobromiła Jankowska, Warszawa 2022