Co tam z głębiny łypie
Zbiór dla wszystkich tych, którzy choć raz pomyśleli o tym, aby na gałęzi zawiązać wstążkę, jak niegdyś węzeł na rogu haftowanej chusteczki - pisze o zbiorze opowiadań Urszuli Honek Justyna Wysocka
Urszula Honek, Białe noce, Czarne, Wołowiec 2022, s. 160
Białe noce Urszuli Honek to tom trzynastu opowiadań, z których jedno ‒ Anielka ‒ jest wybitne i choćby dla niego warto ten zbiór wziąć do ręki. Nie zapomni się go przez długie lata, wywołuje podrażnienia. Wśród pozostałych historii znajdą się i bardzo dobre, i po prostu przyzwoite.
Książka została napisana o zmierzchu, pod matronatem poczciwej i surowej śmiertuszki. Czuć tu ten nerw tanatyczny. Pokotem się w niej kładą ludzie i zwierzęta. Z jednej strony człowiek z krwi i kości, od ziemi brudny, do serca sobie wszystko biorący, również ten niecierpliwy (mój ukłon w stronę powieści Nałkowskiej), z drugiej ‒ jakieś niskobeskidzkie, wiejskie widziadła życia z krańca świata: psy więcej widzące, zezłoszczone rzeki, nawiedzone ruchome śniegi, senne zjawy, gadające drzewa proszące piły o zlitowanie. Ale i o miłości jest to rzecz: o tej, która wychodzi z domu w mroźny mrok, ciemno choć oko wykol, nie ogląda się za siebie, idzie w umówione miejsce, ryje w pniach inicjały, a potem ciśnie w gardle.
Formy są krótkie, zwięzłe i śpiewne, obrazy nagłe. Znać w nich poezję, też żałobne (żałosne) zawodzenie. Przekleństw autorka używa wręcz pięknie, z wprawą i wyczuciem, czasem, żeby już się tak nie jątrzyło w tekście. Zbiór dla wszystkich tych, którzy choć raz pomyśleli o tym, aby na gałęzi zawiązać wstążkę, jak niegdyś węzeł na rogu haftowanej chusteczki. Żeby nie zapomnieć i patrzeć, czy łopoczące tasiemki, jak pisze Honek, „na wietrze układają się w znaki”.
Justyna Wysocka