Etiologia wpierdolu
"Buford napisał Jądro ciemności – nie z mroków Kongo, lecz ze stadionowego młyna - o "Między kibolami" pisze dla nas Karol Kleczka
Być może recenzji nie powinno się tytułować z wulgaryzmem. Być może wulgaryzm to brzydka narośl na języku, którą należy wyeliminować. Gdy niektórzy szukają w nim wyrazu buntu, inni widzą etykietę prymitywa. Może tak nie przystoi literackiej krytyce, ale ja nie jestem dyplomowanym krytykiem. I nie da się ukryć, że tak się po prostu mówi; tylko wiedzeni poczuciem smaku spychamy te wyrażenia do zbójeckiego słownika terminów zakazanych, wstydliwych i brzydkich. A co z ludźmi, którzy są jak te wulgaryzmy? Też byśmy ich zepchnęli.
Między kibolami zaczyna się niewinnie i zabawnie. Grupa nabombionych chłopów jedzie do Turynu, żeby zobaczyć mecz Manchesteru United. Śmieszne gadki grubych, obżartych i pijanych typów, którzy nawet nie wiedzą gdzie są („W jebanym Makaronowie” – Krzysztof Cieślik znów pokazuje klasę w tłumaczeniu języka ulicy), gdzie góra, a gdzie dół, fotografując własne nogi – i już czytelnik wie, co czyta. Aha, czyli to jest książka o kibolach, reportaż uczestniczący, będzie trochę śmiesznie, trochę ponuro, a na koniec wjedzie czuła teza, że to niewinne ofiary systemu, który wypycha na margines wykluczone ekonomicznie jednostki. Gdyby nie pieniądze, to zamiast walić wódę w Turynie, byliby poetami albo noblistami z chemii. Książka z początku lat 90., więc pewnie też pojawi się ta diablica Thatcher, a na to wszystko o kibolach angielskich – każdy wie jacy są angielscy kibole, widzieliśmy ich w telewizji.
Tyle że to zaledwie intro do potężnej reporterskiej rozprawy odpalającej z kolejnymi stronami filozoficzne działa dużego kalibru. Trudno Buforda sklasyfikować do segmentu literatury sportowej, bo u niego mecz to nawet nie pretekst (że przywołam tytuł znakomitego reportażu Anity Werner i Michała Kołodziejczyka) – mecz to odległe tło. Między kibolami nie jest reportażem uczestniczącym, w którym pierwsze skrzypce gra polityka albo swoista etnografia kibicowska. Takich książek jest na rynku sporo, w ostatnich latach SQN zadbało o czytelnika choćby 1312 Jamesa Montague’a. Jest też klasyczne Football against the enemy Simona Kupera. Buford nie ma takich zamiarów – nie udziela odpowiedzi na pytanie o to, kim są kibice albo czy angielskość jakoś szczególnie wpływa na podejmowane przez nich wybory. Czy są za Chelsea, Millwall czy West Hamem – to naprawdę bez różnicy.
Między kibolami to też nie moralizatorski esej, który piętnuje patologie społeczne albo empatyzuje z ofiarami kapitalizmu. Buford nie uprawia orientalizmu w stylu „z kamerą wśród zwierząt”, ponieważ nie mitologizuje, ani nie obśmiewa bohaterów swojej książki. Jak większość „normalnych” ludzi wiodą stosunkowo stabilne życie, kierują się mniej lub bardziej złożonymi motywacjami. „Upodobania: Lager w pintowych kuflach. Lager w dwulitrowych butlach. Królowa. Falklandy. Manchester United. Margaret Thatcher. Bramki. Rolexy. Filmy wojenne. Kościół katolicki. Drogie swetry. Wypady za granicę. Kiełbaski. Pieniądze w dużych ilościach. Oni sami” – wylicza autor, a w tej wyliczance da się zmieścić stosunkowo spory zbiór normalsów. Kibole Buforda są i biedni, i bogaci; i głupi jak but, i ostrzy jak brzytwa. Jedni lubią wypić, drudzy wciągnąć kreskę, a jeszcze inni chipsy serowe. Ot, zwykli ludzie.
Ale to nie my. To nie jest książka o nas. Nie siadamy do posiłku póki nóg i rąk nie obmyjemy, a jak kto jada z brudnymi, tego należy rozliczyć wedle tradycji, szukając jego nieczystości (Mk 7, 1-13). „Tłum to nie my” – pisze Buford, stawiając czytelników, uczestniczki i uczestników wobec wiekowej dyskusji o podmiotowości masy, i piętnując jej bezużyteczność. Między kibolami ma bowiem inne, znacznie poważniejsze ambicje niż zarysowanie barwnego jak kibicowskie tatuaże obrazka dzikusów ze stadionu. Książka Amerykanina to etiologia przemocy i zjawiska tłumu, które choć opisywane dotychczas na dziesiątki sposobów, nadal pozostają tajemnicą. Autor reportażu z ogromną erudycją i lekkością, bezwzględnie rozlicza tradycję socjologiczną wędrującą do Le Bona, psychologiczne modele Freuda i wszelkie formy racjonalizacji próbujące przy pomocy prostych etykiet faszyzmu lub komunizmu (w zależności od kontekstu) ująć fenomen w gruncie rzeczy nieopisywalny i tajemniczy. „Zaraz się zacznie” – powtarzają kibole Buforda. „Zacznie się” – co to w ogóle znaczy? Po wittgensteinowsku to coś, co można tylko pokazać, bo opisać nie sposób. „To w nas siedzi, co nie? (…) – Co to takiego? – spytałem. – Co takiego w nas siedzi? – Przemoc – odparł. – Wszyscy mamy ją w sobie. Trzeba tylko powodu. Trzeba dopuszczalnego sposobu, żeby wyszła na jaw. Nieważne, co to będzie. Może być cokolwiek. To właściwie wymówka. Ale musi wyjść na jaw. Każdy ma ją w sobie” – wyznaje jeden z rozmówców autora, o ile dobrze pamiętam pracownik biurowy.
Reportaż Buforda prowadzi przez świat dwuznaczności na pierwszy rzut oka niemożliwych do pojęcia. „Przemoc jest jednym z najintensywniej przeżywanych doświadczeń, a dla tych, którzy są zdolni jej się poddać, jest jedną z najintensywniejszych przyjemności” – pisze autor Między kibolami i nie jest to prosta prowokacja, ale wniosek ze złożonego procesu obserwacji. Diagnoza jest prosta: w przemocy chodzi o zajebiste ćpanie. Agresja jest u Buforda doświadczeniem skrajnej ekstazy, w której zwierzęcy instynkt zwalnia z myślenia, stawiając człowieka (już nie człowieka, bo tłum i zwierzynę) poza dobrem i złem. Uczestnictwo w tłumie, w zbiorowości, która przekracza indywidualną podmiotowość, Buford porównuje do doświadczenia „całkowitej pełni”. To opisy skrajnie niepokojące, bo językowo dla czytelnika jakoś zrozumiałe, a przecież towarzyszące rzeczom i czynom okropnym, odstręczającym. Między kibolami nie szuka jednak łatwych odpowiedzi i jest książką niewygodną. Trzeba ogromnej odwagi, żeby takie pozycje wydawać, bo nie łapią się w mainstream ocen etycznych – tego jak się powinno oceniać, by samemu być czystym, takim jak wypada.
W obrazach prezentowanych przez reportera nie ma w żadnego drugiego dna. To czysty, pierwotny opis, który potęguje doznanie przerażenia. O ileż łatwiej byłoby gdyby chociaż dało się tych kiboli zredukować do powtarzanych stereotypów o skrzywdzonych przez system. Albo gdyby ich po prostu wytknąć palcem – ale czy jesteś (jestem) kimś lepszym? Czy w mojej pogardzie nie odtwarzam mechanizmu przemocy, jaki produkuje mój wróg? Przecież potrafię nienawidzić, a nie trzeba wielu kroków, by doszło do ekstatycznych tragedii, nadzwyczaj często zrodzonych w poczuciu moralnej słuszności. „Nie mogłem uciec od uderzającego wniosku, do którego dochodziłem raz po raz – że za tą przemocą nie kryje się żaden powód, że w ogóle nie ma ona »przyczyny«. Jeśli można o czymś mówić, to o braku przyczyn: zamiast ekonomicznych trudności czy frustracji politycznej panowała obfitość i niezmącona, wręcz beztroska wiara w wolny rynek i nacjonalistyczną politykę, szczycąca się zarówno swymi wygodami, jak i egoizmem” – pisze Buford.
„Nie mogłem uwierzyć, że nie ma nic ponad to, co zobaczyłem” – dodaje. Właśnie dlatego Między kibolami najbliżej do książki odległej czasowo i tematycznie, lecz przecież na wskroś reporterskiej. Buford napisał Jądro ciemności – nie z mroków Kongo, lecz ze stadionowego młyna.
Karol Kleczka
Bill Buford, Między kibolami, przeł. Krzysztof Cieślik, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2021, s. 400
PS. Czytanie wespół z nowelą Józefa Korzeniowskiego zalecam, a Billa Buforda z wielką ciekawością posłuchałbym na kolejnym Conrad Festival.