Od początku zapowiadało się źle. „Przesycona cierpkim humorem powieść o neurotycznym nienasyceniu naszych czasów”, czytałam w blurbie, myśląc, że to dość powściągliwe określenie zaburzeń odżywiania (a i ten cierpki humor wydaje się raczej wymuszony). Kiedy już zaczęłam Mleko i głód, uderzyła mnie tekturowość postaci i – całkiem zwyczajnie – przeciętność samej opowieści.
Literatura dotykająca zaburzeń odżywiania (chociaż to z pewnością nie jedyny temat Mleka i głodu), dostępna w Polsce, jest literacko bardzo słaba (co nie zmienia faktu, że pochłaniałam ją z wypiekami, jak każda osoba z zaburzeniami odżywiania i zamiłowaniem do książek), jednak po przekładzie Głodu Roxanne Gay nie ma już taryfy ulgowej dla publikacji bliskich grafomanii (lub w najlepszym wypadku – wprawek literackich). A jednak tu jesteśmy – siedzę na przystanku, ściskając w ręce pomarańczową książkę z różową piersią na okładce, która mimo mocnych barw wypada bardzo blado.
Są tu znane klisze: przeciwstawienie chudości i grubości, Żydówki praktykującej i niepraktykującej, terapia, psychoanaliza, trudna relacja z matką, zamykanie rozdziałów życiowych przez obcięcie włosów, a nawet spór o Izrael i Palestynę (niezbyt głęboki). Powiedziałabym, że to bardziej książka o żydowskości (mocno wyjałowionej) niż o zaburzeniach odżywiania czy queerowości. Postaci, jak i sama akcja, uginają się pod ciężarem źle dobranej symboliki. Nikt nie uwierzy w tygodniowy urlop od zaburzeń odżywiania, cudowne wyleczenie poprzez pełen pasji do jedzenia związek z osobą otyłą. Broder dotyka bardzo drażliwych tematów, flirtując z tym, co może być dla niektórych czytelników szokujące – jak zabarwione posmakiem kazirodztwa erotyczne fantazje o figurze matki czy nieudana kpina z terapii. W mojej pamięci jednak zapisze się jedna z najgorszych scen, jakie znalazłam w czytanych w ostatnich latach książkach „Dwie przecznice od biura zawołała do mnie pizza z serem. – Rachel – powiedziała pizza. – Jesteśmy sobie pisane!” – muszę przyznać, że jest to wysoce nieśmieszny żart nawet jak na bohaterkę, która para się stand-upem.
Mleko i głód miała spinać legenda o Golemie, ale po wszystkim zostaje w rękach bohaterki i czytelnika tylko niezgrabna figurka, która wydaje się bezużyteczna. Książka Broder nie kipi humorem, nie olśniewa kunsztem języka ani zaskakującymi rozwiązaniami fabularnymi. Ot, kolejna niezbyt dobra pozycja, która nie zadowoli ani fanów wydawnictwa Czarne, ani wiernych czytelniczek literatury spod znaku trudnych relacji z ciałem. Nie wierzę w moc ironii i literackich zabaw, jakimi można bronić tej powieści, która jest po prostu bardzo bliska grafomaństwa.
Magdalena Kargul
Melissa Broder, Mleko i głód, przeł. K. Gucio, Czarne, Wołowiec 2022