Kafkowskie wyroki i kultura gwałtu
Magdalena Kargul tym razem pisze o głośnej sprawie Chanel Miller i jej książce: Nazywam się. Moja historia
Osoby spod naszej szerokości geograficznej podświadomie wiedzą czym jest instytucja sądu i że za wszelką cenę należy unikać znalezienia się w jego orbicie. W mojej wyobraźni utożsamiam go z kafkowskim sądem, odmalowanym w ciemnych barwach. Doskonale wiemy, że kiedy tylko przekroczymy jego próg staniemy się nic nieznaczącym Józefem K. Zostajemy zamknięci w celi własnych myśli, bez nadziei na pomyślne rozwiązanie i uwolnienie się od sprawy. Muszę przyznać, że nie jest to najlepsze świadectwo wystawione społeczeństwu obywatelskiemu. W sposób mniej metaforyczny to odczucie niemocy oddają szacunki w sprawie liczby zgłaszanych gwałtów (ponad 90% nie jest zgłaszana na policję z obawy przed powtórną wyktymizacją) oraz ich sądowych finałów (zgodnie z danymi z 2015 roku 67% spraw dotyczących zgwałceń jest umarzanych).
Chanel Miller, autorka książki Nazywam się. Moja historia, która właśnie ukazała się nakładem wydawnictwa Marginesy, zalicza się do tego niewielkiego odsetka kobiet, których sprawy znalazły swój finał w sądzie (i której obca była kafkowska wyobraźnia). Po długiej i upokarzającej batalii mężczyzna, który ją wykorzystał, kiedy straciła przytomność, otrzymał wyrok 6 miesięcy aresztu, z którego wyszedł po 90 dniach. Chanel, przez cały proces będąca bezimienną, pijaną ofiarą odzyskuje swój głos i swoją tożsamość poprzez pisanie, które ma pomóc kolejnym ofiarom. Jej książka to zapis najmniej medialnego aspektu gwałtu: emocji towarzyszących ofierze, które nie dochodzą do głosu podczas „ustalania faktów”; poczucia wstydu, bezsilności, strachu, obrzydzenia do siebie oraz niesprawiedliwości. To też książka będąca oskarżeniem systemu, co nie pozwala umniejszyć tej pozycji do rozmiarów osobistych zwierzeń – precyzja i żelazna logika, z jaką autorka punktuje nieścisłości oraz niesprawiedliwości tkwiące w systemie prawnym i rzeczywistości sądowniczej są imponujące.
Świadectwo Chanel pozwala nam zrozumieć prawdziwą definicję kultury gwałtu, w jakiej żyjemy. Nie chodzi tylko o przedstawienia kobiet w reklamach i pornografii czy przyzwolenie na słowne zaczepki, które skądinąd wykształcają w nas skłonność do obwiniania ofiar, a nie napastników, ale przede wszystkim o niskie wyroki, niewydolny system, w którym lepiej być sprawcą niż ofiarą, czy przekonania sędziów o niskiej szkodliwości tego typu przestępstw. Ilość wypitego alkoholu działa na niekorzyść ofiary, ale w przypadku napastnika może być usprawiedliwieniem jego zachowania; pytania o życie seksualne kobiety są próbą jej oczernienia, podczas gdy oskarżony mężczyzna dowodzi w ten sposób, że „żadna inna nie zgłaszała nadużyć, więc to nie z nim jest coś nie tak”; ona powinna liczyć się z takim scenariuszem pijąc alkohol na imprezie, on – cóż, w końcu to normalne, że młody chłopak lubi na imprezie wypić i skorzystać z nadarzającej się okazji. Te porównania są przerażające i ciągną się dalej. Wartość i życie Chanel zostaje zredukowane do jednej nocy, natomiast Brock Turner od początku występuje jako świetnie zapowiadający się pływak i stypendysta, który utracił swoją szansę. System jest wadliwy, ma monstrualne rozmiary i nie został stworzony dla ofiar. Jego porządek jest złudzeniem – w rzeczywistości panuje w nim chaos. Przesłuchania są przekładane, rozprawy rozciągnięte w czasie, co uniemożliwia normalne funkcjonowanie i podjęcie pełnoetatowej pracy. Tak jak w przypadku Józefa K., nie ma życia poza sprawą.
Paraleli z Procesem można w tej książce znaleźć więcej. Zagubienie w strukturach prawa i ciągłe poczucie, że można było coś zrobić lepiej, że istnieje jakiś – nie dający się jednak rozszyfrować – scenariusz odpowiedniego zachowania (każde zachowanie z przeszłości, uśmiech lub jego brak jest ciągłą walką o sposób, w jaki jest się postrzeganą – jako dobra lub zła ofiara). Historia Chanel mogła się skończyć tak, jak u opowieść o odźwiernym u Kafki, tyle że dla autorki wielkie drzwi nie zostały zamknięte, ale otwarte na oścież, aby mogła zobaczyć jak wygląda wygrana przez nią sprawiedliwość. Po drugiej stronie jest jednak bolesna pustka i poczucie oszukania wyrokiem sądu, niewspółmiernym do winy, strat ani do czasu jaki zajął sam proces. Chanel po wyjściu z sądu spotyka się z przyjaciółkami w kawiarni i rozmawia o „atakach seksualnych, molestowaniu, dziewictwach nie tyle straconych z własnej woli, ile skradzionych, o obmacywaniu, którego sobie nie życzyłyśmy […] Każda miała historię, wiele historii”. A więc nawet po wygranej sprawie sądowej autorka pozostaje z tym samym, co wiele z nas zna z codziennego życia: wracamy do jedynego kręgu, który rzeczywiście rozumie z czym się na co dzień spotykamy w wymiarze jednostkowym i systemowym – z ciągłym bagatelizowaniem naszych doświadczeń i krzywd. W końcu trudno o dobitniejsze potwierdzenie tego poczucia niż słowa sędziego, który uznał napastnika za człowieka lepszego niż ogół społeczeństwa i odmówił wpisania go do rejestru przestępców seksualnych z obawy, aby mu to nie zaszkodziło w przyszłości. To moment, w którym opowieść mogłaby się skończyć, gdyby nie 12-stronnicowe oświadczenie Chanel, które wkrótce stało się wiralem. Trafiło na BuzzFeeda, a następnie na łamy The Guardian, The Washington Post, Los Angeles Times, a nawet na antenę CNN. Ostatecznie doprowadziło do napisania samej książki.
Ta opowieść składa się z wielu warstw i wielu społecznych problemów. Autorka wnikliwie analizuje swoją sytuację na szerszym tle, dobrze znanym wielu kobietom. Opowiada o swoich emocjach po zaprzysiężeniu Trumpa na prezydenta, o śledzeniu głośnych procesów Billa Cosby’ego i Harveya Wensteina. Schemat postępowania tych mężczyzn jest taki sam jak w przypadku Brocka Turnera; nie żałowali swoich słów i zachowań, a jedynie tego, że zostali przyłapani. Kieruje nas to do przyzwolenia społecznego na tego typu zachowania i umniejszenia doświadczeń kobiet. W żadnej innej publikacji nie spotkałam się z tak trafnymi wskazaniami źródeł pewnych przekonań, które żywimy jako społeczeństwo. Ostatecznie, kiedy łamane są pewne reguły (a więc prawo) należy zadbać o ich wzmocnienie. Szukamy słabego punktu, aby móc go naprawić i uniknąć podobnej szkody w przyszłości. W przypadku napaści seksualnej nie staramy się zmienić zachowania mężczyzn (sprawców 99% takich napaści), ale zachowanie ofiar, co – musimy przyznać – nie ma na dłużą metę sensu ani szans większego powodzenia. Zmieniamy więc zachowania potencjalnych ofiar zamiast skupiać się na prewencji skierowanej w potencjalnych sprawców i kulturze, która daje milczące przyzwolenie na takie zachowania.
Wychowani na Kafce wiemy, że nie ma szczęśliwych zakończeń. Historia Chanel jednak daje nam nadzieję, że głos każdej i każdego z nas może zostać usłyszany i doprowadzić do zmiany. Sędzia, który wydał wyrok w jej sprawie został odwołany ze swojego stanowiska, a oświadczenie kobiety miało siłę zdolną wywołać krajową dyskusję. Nie sądzę aby publikacja tej książki miała podobny wpływ na polską debatę, ale im więcej w niej tak silnych głosów, tym lepiej dla nas wszystkich.
Magdalena Kargul
Chanel Miller, Nazywam się. Moja historia, przeł. Kamila Slawinski, Marginesy, Warszawa 2021, s. 400