Kim jest współczesna Afganka
Włodek wychodzi z zasady, że losy przedstawianych kobiet same opowiedzą czytelnikom najnowszą herstorię Afganistanu. Tyle że opowiadają ją nie dość wyraziście - pisze Karolina Cieślik-Jakubiak
Zanim sięgnięcie po Buntowniczki z Afganistanu, warto dowiedzieć się, czym ta książka nie jest. Nie jest próbą opisu, jak historycznie kształtowała się historia afgańskiej „sprawy kobiecej”, czy przybliżenia tego, kim jest współczesna Afganka i jak zmieniała się w ostatnich dekadach. Książka Ludwiki Włodek to opowieść o fascynujących kobietach, z którymi przez lata swoich podróży autorka nawiązała serdeczne relacje. Łączy je kilka wspólnych mianowników: wszystkie są zaangażowane społecznie, odważne i wyemancypowane, pracują w sektorze publicznym albo są artystkami, mają wyższe wykształcenie, a najczęściej także doświadczenia mieszkania za granicą. To właśnie tytułowe „buntowniczki”, którym Włodek poświęciła ostatni rok swojej pracy. Do jakiego stopnia są to przykłady dla Afganek reprezentatywne? Odpowiedź na to pytanie autorka zdradza jedynie częściowo, między wierszami odnosząc ich kariery do losów o wiele bardziej typowych.
Włodek dystansuje się od słowa „feminizm, które w całej książce pada tylko raz – i bardzo dobrze. Skojarzenie „buntowniczek”, „aktywistek” czy „zaangażowanych na rzecz praw kobiet” z feminizmem to czysto zachodnia kalka, która poza krajami Globalnej Północy nierzadko więcej mówi o tym, po której stronie konfliktu amerykanizm-antyimperializm znajduje się rozmówczyni, niż o jej faktycznych poglądach na tzw. sprawę kobiecą. Warto przecież dodać, że w sąsiednim Iranie słowo „feminizm” pierwszy raz pojawiło się w użyciu w negatywnym kontekście. Lewicowa gazeta „Pejk-e Saʿādat-e Neswān”, niebezpodstawnie kojarząc to zjawisko z klasą burżuazyjną, źródła równouprawnienia poszukiwała poza wzorcami amerykańskich czy brytyjskich emancypantek. Walka na rzecz praw kobiet, choć nie zawsze zgodna z kursem i trendami na Zachodzie, przypadła na podobny moment historyczny i wykształciła własne liderki. Choć jej uczestniczki sięgały czasem po zachodnią pomoc finansową czy instytucjonalną, nigdy nie były wobec niej bezkrytyczne. Takie są bohaterki Włodek i właśnie tam, gdzie autorka oddaje im krytyczny głos, jej książka jest najlepsza. Jak wtedy, gdy głos zabiera Roda Akbar:
Amerykanie i inni Zachodniacy przez dwadzieścia lat wycierali sobie gębę prawami kobiet. Trzepali granty, nieważne, czy na drogi, na mosty, czy kursy szycia albo warsztaty filmowe, wszystko odbywało się pod hasłem walki o prawa kobiet. Pod pretekstem walki o prawa kobiet mieli tu wygodne życie, rozbijali się po całym kraju kuloodpornymi samochodami i pili whisky na przyjęciach w ambasadzie
Albo gdy Mahbuba Serodż krytykuje amerykański pomysł powołania Wysokiej Rady Prawa Islamskiego: „Amerykanie potępiają Iran właśnie za tego typu praktyki, a nam proponują, żebyśmy sobie podobne ciało zainstalowali u siebie, co za podwójne standardy”. To opinie, które zdecydowanie nie wybrzmiały w relacjach mediów w ubiegłym roku, a – jak sądzę – tylko dzięki nim można właściwie ocenić tragedię Afganistanu z kulminacją przypadającą na 2021 rok. Włodek relatywnie rzadko pyta swoje bohaterki o politykę, najpewniej wychodząc z zasady, że prywatne jest polityczne, a losy przedstawianych kobiet same opowiedzą czytelnikom najnowszą herstorię Afganistanu. Tyle że opowiadają ją nie dość wyraziście, aby sam Afganistan – a zarazem jego mieszkanki – lepiej zrozumieć, wychodząc poza ich osobiste historie. Dlaczego?
Chciałabym zamienić obszerne cytowanie Powrotu króla Dalrymple’a na ćwierć rozdziału poświęconego strukturze etnicznej Afganistanu. Szczegółowo przywoływaną podróż króla Amanullaha po Europie, łącznie z anegdotycznym jedynie wątkiem polskiego rasizmu, na upraszczające choćby wyjaśnienia, czym jest prawo zwyczajowe i szkoła hanaficka. To kluczowe dla zrozumienia afgańskiego społeczeństwa zagadnienia, które autorka podjęła bardzo naskórkowo lub wcale. Jeśli chodzi o tę pierwszą kwestię, Włodek przedstawia bohaterki, wspominając jedynie, że są Pasztunkami czy Tadżyczkami. Ale już w innych miejscach umieszcza je w etnicznym kontekście, co mniej doświadczonym w tej dziedzinie czytelnikom po prostu umknie lub nie zostanie zrozumiane. Szczególnie istotne wydaje mi się to w przypadku tych bohaterek, które są Hazarkami. Hazarowie en masse są bowiem grupą dyskryminowaną, której trudne położenie polityczne niejednokrotnie prowadziło do zawierania sojuszy z potencjalnymi opiekunami jak Iran czy Stany Zjednoczone. Szeroka współpraca terenowa z USA zaowocowała nie tylko relatywnie łatwą i dużą liberalizacją tej społeczności (np. poprzez udział w programach pomocowych), ale też tym, że są dziś szczególnie zagrożeni jako ludzie stosunkowo zwesternizowani i – rzecz jasna szyiccy – zdrajcy. Podobnie jest w przypadku pozostałych bohaterek. Kiedy autorka wprowadza postać Limo, przedstawiając jej trudną drogę do emancypacji, pisze, że jej ojciec jest Pasztunem. Zaraz jednak wspomina o niebagatelnym wsparciu ze strony matki, Tadżyczki. Dla Ludwiki Włodek to skrót myślowy – sygnalizując pochodzenie etniczne obojga rodziców wie, że to istotna kwestia. Zapomina jednak, że analogicznej wiedzy nie muszą mieć jej czytelnicy, dla których sam termin „Tadżyczka” w pierwszej kolejności określa obywatelkę Tadżykistanu, a nie przedstawicielkę drugiej największej grupy etnicznej w Afganistanie, tradycyjnie skojarzonej z bogatą i wyrafinowaną kulturą perską.
Włodek kilkukrotnie podkreśla, że to nie prawo stanowione stało Afgankom na przeszkodzie do wolności. Gdyby bowiem samą liberalnością prawa oceniać życie jego mieszkanek, Afganistan byłby długimi okresami niekwestionowanym liderem w regionie. Autorka daje nam jednak tylko częściową odpowiedź na to, czemu tak nie było, koncentrując się przede wszystkim na fundamentalizmie religijnym dużej części mieszkańców kraju. To jednak prawda jedynie po części – życie Afganek nie jest lub nie było – determinowane islamem w tak dużym stopniu, w jakim zdaje się to wynikać z tej książki. W równym lub podobnym stopniu wpływa na nie surowe prawo obyczajowe. Cena krwi czy obecne w jednej z historii „porwanie za porwanie” to nie są obyczaje regulowane przez święte teksty, a niepisaną, przekazywaną i rozwijaną od setek lat tradycję porządku współżycia społecznego. Szkoła hanaficka, czyli jedna z głównych szkół prawnych islamu, do której w większości przynależy sunnicki Afganistan, pozwala na wykorzystanie prawa zwyczajowego wszędzie tam, gdzie Koran czy Sunna milczą, czyli… w ogromnej ilości przypadków i komplikacji, o których nie śniono w VII w. n.e. To kluczowe w przypadku tak głęboko patriarchalnych społeczności, szczególnie w kontekście w większości pasztuńskich Talibów, którzy na co dzień podlegają też trzeciej „księdze” – Pasztunwali. To właśnie prawo zwyczajowe stanowiło główny hamulec rozwoju w czasach amerykańskiej obecności w Afganistanie, nie zaś islam. Gdyby tak nie było, Iran nie pojawiałby się w wypowiedziach bohaterek jako ostoja wolności i dobre do samorealizacji miejsce. Prowincjonalni Afgańczycy zamiast szukać rozwiązań w odległych i niezbyt sprawnie działających instytucjach państwowych, sięgali po narzędzie, które mieli do dyspozycji i znali doskonale – zwyczaj.
Podoba mi się jednak, że Włodek nie jest w tej książce przezroczysta. Wręcz przeciwnie – otwarcie krytykuje tych ekspertów, którzy w zwycięstwie Talibów nie tylko nie widzieli oczywistej tragedii, ale wręcz szansę na stabilizację po latach nieustającej wojny i idącej za nią śmierci cywilów. Z podobnym szokiem sama obserwowałam te wypowiedzi latem i jesienią zeszłego roku, dziwiąc się niewrażliwości i braku empatii wśród „antykolonialnych” czy „krytycznych wobec Zachodu” komentatorów. Widać też u autorki oko socjolożki, jak wtedy, gdy Włodek ciekawie przedstawia obie strony emancypacyjnego wątku edukacyjnego – uniezależnienie kobiet nierzadko bowiem prowadzi do liberalizacji patriarchów, którzy w edukacji kobiet zaczynają zauważać szansę na większe bezpieczeństwo ekonomiczne niż w przypadku małżeństwa. Wydaje się zresztą, że ojcowie są cichymi bohaterami Buntowniczek z Afganistanu. Zarówno wtedy, gdy wbrew wymogom społeczeństwa okazują się wsparciem, jak również kiedy – ponownie idąc za świetną myślą Włodek – umierają, otwierając swoim córkom drzwi do łatwiejszego życia.
Ludwika Włodek, Buntowniczki z Afganistanu, Wydawnictwo: W.A.B., Warszawa 2022, s. 320