Niezbyt wartka rzeka
"Talent nie wystarczy do stworzenia dobrej literatury, potrzebny jest także odpowiednio opracowany temat, a tego zabrakło w quasi-autobiograficznej Wilczej rzece"- pisze Magdalena Kargul
Wilcza rzeka wbrew zapewnieniom z okładki nie jest hipnotyzująca, ale rozczarowująca. Guguły Wioletty Grzegorzewskiej były jednym z najmocniejszych i najlepszych debiutów we współczesnej prozie polskiej, za którymi poszły kolejne, utrzymujące równy poziom książki. Autorka wyrobiła sobie rozpoznawalny styl, literacko przetwarzając swoje rzeczywiste przeżycia. Zapowiadana jako powieść o doświadczeniu bezdomności szybko przyciągnęła moją uwagę, chociaż muszę przyznać, że sięgnęłabym po wszystko autorstwa Grzegorzewskiej. Niestety po lekturze całości z przykrością stwierdzam, że talent nie wystarczy do stworzenia dobrej literatury, potrzebny jest także odpowiednio opracowany temat, a tego zabrakło w quasi-autobiograficznej Wilczej rzece.
Pandemiczne doświadczenia i zapiski towarzyszą nam już od ponad roku. To czas, po którym możemy spodziewać się wnikliwych analiz i obszernych reportaży, niekoniecznie jednak wystarczający do zbudowania spójnego i przemyślanego utworu literackiego. Dlatego też czytając powieść o tułaczce od jednej stancji do drugiej miałam poczucie zawodu i niedosytu. Niewiele tu było fragmentów, które mogłyby zostać na dłużej z czytelnikiem. Motywy bezdomności, miłości w czasach zarazy czy przemocy domowej są tematami bardzo nośnymi zarówno społecznie jak i literacko, jednak tutaj zostały tylko pobieżnie muśnięte. Całość nosi znamiona pisanego w pośpiechu dziennika, z którego nic nie zostało wykreślone, nieważne jak byłoby błahe. Wilcza rzeka potrafi wciągnąć, szczególnie opisami natury, które dają wytchnienie od wielości splątanych wątków (niekiedy zupełnie zbędnych, bez rozwinięcia i jakiegokolwiek zakończenia: jak pisarz polskiego pochodzenia, za którym autorka co prawda rozpytuje, jednak szybko go porzuca bez wyjaśnienia). Rozmyty pozostaje także wątek romansowy, który z czasem ustępuje miejsca rzeczywistości głównej bohaterki mieszkającej w przytułku dla ofiar przemocy domowej.
Nurt tej rzeki jest niepewny i niejasny jak los samej bohaterki. Nie pozwala nam w zasadzie spojrzeć głębiej pod powierzchnię, nie zostawia zbyt dużo przestrzeni na odczuwanie empatii. Koniec powieści jest rozmyty, pasujący bardziej do dziennika, którego zapiski zostały urwane z prozaicznego braku miejsca w zeszycie. Z punktu widzenia czytelnika moment ten nie jest uzasadniony, bliżej mu do zawieszenia niż zakończenia. Wilcza rzeka miejscami nas porywa, owszem, ale wyrzuca na powierzchnię niepewnych przez co właśnie przebrnęliśmy i dlaczego.
Magdalena Kargul
Wioletta Grzegorzewska, Wilcza rzeka, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa, s. 400