Lektura znakomitych książek może przynieść tyle samo kłopotów, co poszukiwanie walorów w tych kiepskich. Tak dzieje się przy próbach rozbierania na części składowe wstrząsających próz z tomu Halny Igora Jarka.
Na pierwszy rzut oka ten projekt literacki nie miał najmniejszych szans powodzenia. Literatura brukowa z dolnych rejonów polskiego piekła, to nic nowego w polskiej prozie po 1989 r. Za prawdę ulicy i „sprawy marginesowe” zabierali się już Michał Witkowski, Jakub Żulczyk, czy Jan Krasnowolski, nie wspominając o tuzinach mniej lub bardziej sprawnych autorek i autorów powieści sensacyjnych. Wydawać by się mogło, że nie ma bardziej trywialnego zadania niż opisać to, co dzieje się na ulicach i w mieszkaniach przeciętnych ludzi, wsadzić w koleiny dobrze znanej rzeczywistości niezbyt skomplikowane intrygi bandyckie i brutalne zbrodnie. Tymczasem Jarek skompilował zestaw podobnych elementów w taki sposób, że sceny z autobusu pełnego imigrantów zarobkowych, narkomańskie
i pijackie meliny, czy pocztówka z dnia handlowego w hipermarkecie zapadają w pamięć.
A to dlatego, że autor Halnego nie zadłuża się w rzeczywistości dla prostego oddania realiów, ale by pokazać fatalizm losów bohaterek i bohaterów, którym przydarza się wszystko co najgorsze, a którzy pomimo wysiłków i (zwykle fałszywego lub krótkotrwałego) łutu szczęścia popadają w coraz poważniejsze kłopoty.
Okazuje się, że w Sali balowej nowohuckiego Domu Wędkarza, w podupadającym centrum handlowym Kraków Plaza lub gdzieś na zapomnianych przedmieściach mogą mieć miejsce tragedie o intensywności i ciężarze gatunkowym znanym z literatury klasycznej. A to, że scenerią zemsty zamiast uczty na królewskim dworze jest spotkanie opłatkowe lokalnych gangsterów lub to, że zamiast po złote runo jeden z bohaterów wybiera się po heroinę do Suchej Beskidzkiej nie pomniejsza tragicznego wymiaru wydarzeń. Przeciwnie, nie tylko potęguje grozę, ale też upolitycznia losy postaci osuwających się na „margines społeczeństwa”. Ludzie ciężkiej i niedocenianej pracy, dilerzy, nałogowcy obojga płci i tacy, których talenty czy życiowe szanse niweczą warunki ekonomiczne i nieszczęśliwe sploty wydarzeń, zyskują w Halnym własne opowieści, a wraz z nimi prawo do patosu, tragedii, dostrzeżenia.
O sukcesie konceptu Jarka decydują walory konstrukcyjne i językowe. Trzy splecione ze sobą opowiadania sprawiają wrażenie jakby ich narratorzy dukali opowieści na amfetaminowym zejściu, byli zmęczeni nocną zmianą w podłej robocie, albo zwierzali się przypadkiem, kiedy chcą naprędce streścić swoje doświadczenia. Mówią urwanymi zdaniami, używają zapożyczeń. Ich opowieści pełne są wulgaryzmów, rasistowskich i seksistowskich stereotypów. W Halnym zasady poprawności nie obowiązują, a każda możliwość dania upustu agresji, także werbalnej, pozwala pomniejszyć na moment własne cierpienie.
A kłopoty? Wynikają z podejrzliwości wobec konwencji i nagromadzenia makabry, z niedowierzania, że z dobrze znanych, nieszczególnie docenianych przez krytyków elementów da się zbudować zupełnie nowy, plastyczny świat. W miarę lektury wątpliwości rozwiewają się i ustępują przekonaniu, że mamy do czynienia z autorem, który ma szansę zmierzyć się z dziedzictwem Andrzeja Brychta, Marków Hłaski i Nowakowskiego, a pomimo tych skojarzeń przynosi czytelnikom zupełnie nowe jakości.
Igor Jarek Halny, Wydawnictwo Nisza, 2020, s. 255