Po co nam takie Targi Książki?
Chciałem trochę ponarzekać przy okazji obnoszenia się ze skromnymi targowymi łupami w Instagramie Ale ulało mi się więcej niż o zdobytych książkach, to i tu sobie ponarzekam.
[PUBLICYSTYKA]
Chciałem trochę ponarzekać przy okazji obnoszenia się ze skromnymi targowymi łupami w instagramie (a czemu skromne napisałem niżej). Ale ulało mi się więcej niż o zdobytych książkach, to przynajmniej ponarzekam dowoli.
Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie odbyły się już po raz dwudziesty piąty. Byłem na niemal wszystkich edycjach. Z roku na rok spada mój entuzjazm do udziału. Ale nigdy dotąd piętrzące się mankamenty organizacyjne nie wpłynęły na moje zachowania konsumenckie. Miałem wykonać tradycyjny, coroczny polacz książkowy, korzystać z promocji i spełniać kaprysy kupując książki niekonieczne w domowym księgozbiorze. Po raz pierwszy wydałem mniej niż planowałem. Pomogły mi w tym hałas, nieprawdopodobna ciasnota, chaos, obecność patostreamerów i patopolityków. Tym razem na jednym ze stoisk rozgościli się Grzegorz Braun i Marcin Rola, odbyło się spotkanie z Wojciechem Sumlińskim. Kto wpadnie za rok, może sam Aleksander Dugin? Przed oczami mignęło mi stoisko z publikacjami przeczącymi zagrożeniom wynikającym z pandemii covidu. Jak to wpływa na interesy oraz wizerunek wystawców z poważnych wydawnictw medycznych?
Targi niemal całkowicie straciły swój branżowy charakter. Książki i czasopisma z roku na rok wypierane są przez różne gadżety z literaturą powiązane przez nadruk, choć i to nie stanowi koniecznego do spełnienia warunku. Hitem tegorocznej edycji było stoisko ze skarpetami. Nie wiem też, czemu przed wejściem do jednej z hal ustawiono… budkę z lodami. W celu wybrudzenia okładek oraz siebie nawzajem przez gawiedź? A może za tydzień odbywają się targi branży pralni i czyszczenia odzieży?
Do tego nie wyszła kalkulacja logistyczna: w tygodniu ponoć bywało pustawo, w piątek i sobotę (jedyny dostępny mi termin)frekwencja była rekordowa. Kupujący i uczestniczki spotkań autorskich wchodzili sobie w drogę. Wszyscy pozostali zresztą też. Nie dało się oglądać asortymentu zgromadzonego na stoiskach. Dla mojego portfela i planowania budżetu to ulga. Ale nie wiem jak to wpisuje się w politykę organizatorów. Zamiast minimum ustalonego na 200 złotych, zostawiłem 50 obdzielając tą niewielką kwotą stoiska Ossolineum i Tygodnika Powszechnego. W lepszych latach zostawiałem wielokrotności tej kwoty. Tym razem przeputałem jedną czwartą zakładanego minimum. Jeśli podobnie postąpiła jakaś część zgromadzonych na targach czytelniczek i czytelników, to wydawnictwom i księgarzom niechybnie spadły obroty. A ze swoich źródeł wiem, że w wypadku niewielkich, specjalistycznych oficyn, przychód nie pokrywa nawet połowy założonych kosztów. Ponoszą je w celach promocyjnych oraz by nawiązywać kontakty i „budować markę”. Ale i to trudno zrobić, kiedy dostęp do targowych boksów blokują tłumy zwiedzających.
Ubiegłoroczna edycja, kiedy nie dopisali wystawcy i kupujący, okazała się bardziej udana od tegorocznej, gdy przynajmniej tych drugich przybyło. A impreza ma ogromny potencjał. Jako popowe dopełnienie odbywającego się w tym samym czasie Festiwalu Conrada. Ale też samodzielnie przerosła swoje ramy i łączy w sobie na dobrą sprawę kilka imprez, które warto by odseparować.
„Właściwe” Targi Książki powinny mieć charakter branżowy i gromadzić wydawców książek oraz prasy. Im mniejszych i mniej rozpoznawalnych, tym lepiej. W tej branży jakość wzrasta wraz ze stopniem pluralizmu. Różnorodność oferty jest istotna także w promocji czytelnictwa.
Na odrębne wydarzenie zasłużyli wydawcy katoliccy, których reprezentacja na targach przekracza popyt. Piszę to bez złośliwości, wręcz z troski o jakość i odbiór wydawanej u nas literatury religijnej. Potrzebuje ona odpowiednich warunków do prezentacji i godnych warunków do rozmów o sprawach wiary. Diametralnie różnych niż gwarny jarmark, w którym zajmują mało uczęszczaną alejkę. Podobnie rzecz ma się z książkami dla dzieci i poradnikami dla rodziców. Ich wydawcy mają swoje branżowe imprezy. Prezentowanie literatury dziecięcej jej odbiorcom w warunkach ciężkiego przeciążenia bodźcami (tłum, hałas) nie pomaga w rozwijaniu kompetencji i zainteresowań czytelniczych. Chyba, że tak naprawdę chodzi o lody i kolorowe skarpetki.
Warto zatroszczyć się o fandomy. Zobaczywszy tłumy osób, które na targi doczepiły sobie elfie uszy i inne atrybuty kojarzone z książkami fantasy, nabrałem respektu do tej armii czytających. Czemu nie wykroić dla nich osobnej przestrzeni, w której mogliby rozwijać ulubiony styl lektury, najlepiej swobodnie eksperymentując z własną ekspresją i fanowską formułą udziału w targach?
Może Międzynarodowe Targi Książki trzeba podzielić, może przenieść do większej hali (choćby do nieodległej Tauron Areny), zdekomercjalizować lub przeciwnie - skomercjalizować do szczętu. Nie wiem, nie jestem specjalistą od logistyki ani organizacji imprez masowych, tylko skromnym klientem branżowym. Wiernym, choć z roku na rok coraz gorzej traktowanym.
Jan Bińczycki
Ilustracja pochodzi z serwisu Freepik
freepik.com/
To moje drugie targi - w dodatku po 4 latach przerwy - więc nie mam porównania z Twoimi obserwacjami. Ponadto byłem chyba w czwartek, więc na tłumy nie trafilem; pod względem ilości uczestników było raczej optymalnie. Ale a propos krytyki... w tym roku kupiłem książkę autorstwa mojego dawnego promotora "Krytycyzm, sceptycyzm i zetetycyzm we wczesnej filozofii greckiej", która okazała się być nominowana do nagrody im. Jana Długosza; jest to dobre (choć opasłe) studium korzeni tych postaw/pojęć ;)