Podziemne ruchy magmy
Jednoznaczna ocena tej książki przychodzi mi z dużym trudem, ponieważ jak rzadko w literaturze – ta powieść ma wyraźnie mocną i słabą stronę - pisze o nowej książce Björnsdóttir Aleksandra Byrska
Sigríður Hagalín Björnsdóttir. Ognie, miłość i inne katastrofy, przeł. Jacek Godek, Wydawnictwo Literackie, Kraków, s. 312
Autorka wspaniałej Wyspy i intrygującego Świętego słowa – Sigridur Hagalin Bjornsdottir powraca z nową powieścią. Ognie opowiadają kilka historii: rozwoju islandzkiego kontynentu i jego aktywności wulkanicznej, katastrofy naturalnej odbywającej się w zmyślonej przyszłości (tej, już po zakończeniu obecnej pandemii) oraz przemiany zachodzącej w jednej kobiecie – głównej bohaterce powieści, cenionej geolożce. Jak to jednak zazwyczaj bywa w przypadku Bjornsdottir, jest to również opowieść o relacjach władzy i odpowiedzialności społecznej, konsekwencjach podejmowanych decyzji i zagubieniu pojedynczego człowieka.
Jednoznaczna ocena tej książki przychodzi mi z dużym trudem, ponieważ jak rzadko w literaturze – ta powieść ma wyraźnie mocną i słabą stronę. Bjornsdottir fenomenalnie opowiada o wulkanach jako podstawie islandzkiego świata. Dostrzega ich nieoczywiste piękno, z prawdziwą fascynacją pisze o poszczególnych skałach i reakcjach zachodzących pod ziemią. Umiejętnie pokazuje, że relacja Islandczyków z wulkanami jest jednocześnie trudna jak i miłosna – to nieodzowna część ich wyspy. Domu, którego nie opuszczają, pomimo że wybuchy były tu zawsze i nigdy nie ma pewności, że jest tu zupełnie bezpiecznie. Poezja geologii połączona z trudnym, ale świetnie rozegranym wątkiem politycznym daje świetny efekt. Wprowadzając perspektywę zdystansowanej naukowczyni, autorka zadaje pytania o odpowiedzialność rządzących w obliczu katastrof naturalnych, o to, czy wszystko są oni w stanie przewidzieć i zaplanować, a przede wszystkim – czy to, co dobre dla sytuacji ekonomicznej kraju, jest zawsze najlepsze dla bezpieczeństwa jego mieszkańców.
Problemem natomiast okazuje się wątek miłości wbrew rozsądkowi rozkwitającej pośród rozsypującego się świata. Rozwój samej postaci – przemiana zachodząca w głównej bohaterce, w której uporządkowany i racjonalny świat wkracza niszczące, nierozsądne uczucie i wydobywa z niej zupełnie nowe cechy – jest jeszcze ciekawy. Za to obiekt jej afektu jest już znacznie rozczarowujący – bohater jak ze schematu komedii romantycznej, idealne przeciwieństwo, nierozsądny, cytujący poezję artysta. Można odnieść wrażenie, że opisując ten schematyczny, banalny wręcz wątek, którego dramatyzm ma podkreślać dziejący się wokół koniec świata, Bjornsdottir gubi nawet swój zazwyczaj rewelacyjny styl. Jakby miałkość opisywanych sytuacji przytłaczała jej język i nie była w stanie opisać inaczej tych wybuchów uczuć oraz gwałtownych rozstań i powrotów.
Z jednej strony szkoda, że nie potoczyło się inaczej – ta książka mogła być jeszcze lepsza. Z drugiej – może warto uwzględnić tutaj pytanie, które pośrednio formułuje autorka: czy nie jest tak, że nasze życie często bywa nieznośnie banalne i dziejące się według niechcianego przez nas schematu. Czy nie zdarza nam się, wbrew naszej woli, cierpieć czasami jak bohaterka tej powieści z zażenowania i rozpaczy, że coś tak nierozsądnego i nieznośnie typowego zdarza się właśnie nam? Pytanie, co powinna z tym zrobić literatura, by nie rozczarowywać schematami – językowymi i myślowymi.
Na pewno nie można odmówić Bjornsdottir odwagi i oryginalności. Rzadko się to zdarza, ale tym razem to powiem: jestem ciekawa, o czym będzie kolejna powieść Islandki, która za każdym razem nas zaskakuje. Jej kolejne powieści, niczym podziemne ruchy magmy, za każdym razem pojawiają się tam, gdzie się tego nie spodziewamy.