Mam wrażenie, że tytuł poprzedniej książki Davida Szalay’a na długie lata zdefiniował ramy jego pisarskiego projektu. Pisarz od lat zadaje sobie bowiem pytanie „czym jest człowiek?”. „Turbulencje” przynoszą nam odpowiedź balansującą na granicy truizmu – człowiek jest istotą stadną, i to często wbrew własnej woli. W socjologii istnieje teoria sześciu stopni oddalenia, według której liczba stopni znajomości między dwiema dowolnymi osobami w całej populacji ludzi na Ziemi nie przekracza sześciu. Turbulencje składają się z dwunastu opowiadań, połączonych niewidzialnymi, ale, wraz z biegiem akcji, coraz bardziej odczuwalnymi nitkami. Pozwala to postrzegać Turbulencje jako rozwinięcie poprzedniej prozy Szalay’a. Już w przypadku wspomnianego zbioru Czym jest człowiek? mieliśmy do czynienia z prozą kosmopolityczną, w której miejsca akcji poszczególnych opowiadań były punktami rozsianymi po całej kuli ziemskiej. To, co w poprzednim zbiorze było tylko dekoracją, w Turbulencjach przyjmuje postać dobrowolnie przyjętego przez autora formalnego przymusu – poszczególne diegezy zostały połączone w logicznie zamkniętą całość. Turbulencje to szalona podróż, która zaczyna i kończy się w Londynie, z międzylądowaniami wyznaczanymi przez kolejne kody lotnisk w standardzie IATA. To niezwykła i zaskakująca opowieść o pędzie dzisiejszej ludzkości, nieuniknioności współczesnego fatum. Ale nie sposób również nie dostrzec w niej świadectwa postępującej globalizacji, kurczącego się świata, aseptyczności lotnisk, które są silosami istnień. Przyjemność obcowania z Turbulencjami czytelnik zawdzięcza również znakomitemu przekładowi Dobromiły Jankowskiej, która „odziedziczyła” prozę Szalay’a w spadku po nieodżałowanym Jędrzeju Polaku, zmarłym w kwietniu 2020 roku tłumaczu. (Tomasz Wojewoda)
David Szalay, „Turbulencje”, przeł. Dobromiła Jankowska, Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2020, , s. 144