Radom, Illinois
Ameryczka, kolejny antyreportaż Piotra Mareckiego, enfant terrible polskiej literatury eksperymentalnej, już nie szokuje jak poprzednie, za to bawiąc - uczy, być może wbrew autorskiej intencji.
Piotr Marecki jest profesorem w Katedrze Kultury Współczesnej w Instytucie Kultury Uniwersytetu Jagiellońskiego, badaczem i „ekologiem” nowych (starzejących się) mediów oraz m.in. producentem i wspóltwórcą utworów cyfrowych, współzałożycielem i szefem UBU LAB
A przede wszystkim od ćwierćwiecza wydaje w Ha!Arcie książki, na które nie porwałaby się żadna inna krajowa oficyna. Od pewnego czasu sam tworzy literaturę posługując się przy tym cyfrowymi gadżetami lub współudziałem innych osób lub nawet miejskiej geografii ( vide Sezon grzewczy, 2017).
Najciekawszym z jego poczynań na pograniczu badań naukowych, działań artystycznych i kuratorskich okazuje się trylogia książek non fiction, antyreportaży Polska przydrożna (2020), Romantika (2020) oraz najnowsza Ameryczka (2024). Zrelacjonował swój kawalerski grand tour po prowincjonalnej Polsce, wesele i podróż poślubną na Huculszczyznę oraz podróż przez Stany Zjednoczone. Za każdym razem posługuje się zestawem narzędzi z jednej strony ograniczających autorską ekspresję, z drugiej – paradoksalnie – uwalniających dzieło od oczekiwań, zobowiązań, ram formalnych i konwencji. Zainteresowanych metodologią autora, konceptami uncreative writing, rewitalizacją starych mediów etc. odsyłam do wywiadu, który przeprowadziłem z nim przy okazji pierwszej książki.
Odsyłam, bo zainteresowanym autor wytłumaczy to własnymi słowami, a szkoda czasu pozostałych na roztrząsanie niezbyt ciekawych zagadnień teoretycznych. Wystarczy wiedzieć tyle, że Marecki odnosi się do taktyk pisania „wymuszonego”, „niekreatywnego”. Unika ozdobników, relacjonuje czy wręcz stenogramuje swoje podróżne doświadczenia, unika budowy narracji, filtrów, artystycznych środków wyrazu. Robi to czego prawdopodobnie oducza się podczas pierwszych zajęć na studiach dziennikarskich czy w szkołach kreatywnego pisania. Efekt czasem intryguje, czasem bawi, często nuży lub prowadzi do irytacji. Bohaterem Polski przydrożnej był nieszczęsny termos. Każde jego napełnienie zostało skwapliwie odnotowane. W Ameryczce tę rolę (prowokacji? dowodu wiarygodności?) pełnią psujący się telefon i passusy na temat sieci komórkowych, kart pre paid etc. Czytelnik oddycha z ulgą, gdy po upadku na podłogę komórka zaczyna działać prawidłowo.
Mimo wyzucia tekstu z ozdobników stylistycznych, jego surowości i kostropatości Ameryczkę można, a nawet warto czytać dla prostych przyjemności, z dystansem wobec jej eksperymentalnego konceptu. Podróż krakowskiego profesora wiedzie głównie przez amerykańską prowincję, szlakiem „road oddities” – przydrożnych kuriozów, których odwiedzanie stało się w Ameryce niemal odrębną kategorią turystyki. Marecki ogląda ruiny fabryk w Detroit (gdzie omal nie zostaje obrabowany), przemierza pejzaże po horyzont wypełnione soją, kukurydzą i silosami, przypatruje się zwyczajom turystów w parku narodowym Badlands. Sporo uwagi poświęca opisom życia akademickiego, rozmowom z napotkanymi Amerykanami, jedzeniu i napojom (znów o termosie na kawę, a przy okazji o pojemnikach z lodem). Najciekawiej przedstawiają się w Ameryczce polonica, ślady tożsamości przodków, ulegające odkształceniom pod wpływem zmian pokoleniowych, czy występujące już tylko w formie reliktu. Czasem porte parole autora jako przybysz ze „starego kraju: wywołuje lokalną sensację, tak jak w miejscowości Radom w Illinois, gdzie na wieść o jego wizycie wylega mu na spotkanie orszak mieszkańców.
Ameryczka jest o detalach: fantazyjnych skrzynkach pocztowych, przydrożnych motelach i jadłodajniach, spostrzeżeniach rzuconych przez miejscowych w trakcie przypadkowych small talków. A o wielkiej, imperialnej Ameryce i wydarzeniach, które zwykle odnotowują reporterzy. Polityka pojawia się jako poboczny wątek, a zaćmienie słońca i makabryczne pożary lasów nie definiują narracji tak jak skrupulatne notowanie temperatur i mijanego pejzażu. Mam wrażenie, że czytając Ameryczkę dowiedziałem się o Stanach więcej niż z tuzinów innych reportaży, filmów dokumentalnych a zwłaszcza z pełnych trwogi analiz trumpizmu, których pełno w weekendowych wydaniach gazet.
Tekst uzupełniają zdjęcia wykonane za pomocą aparatów lomo i kopie Listów z Ameryki Henryka Sienkiewicza, które autor przepisywał ręcznie (jedyny zbędny element książki).
Dodatkowych walorów antyreportaż nabiera w kontekście kontrowersji, środowiskowych afer oraz debat, które przetoczyły się przez mainstreamowe media i społecznościówki w ostatnich latach. Zdaje się, że polskie reportaże, zadłużone w literaturze artystycznej, rozdarte pomiędzy prasowym (a więc użytkowym) rodowodem a artystycznymi aspiracjami autorów, utraciły wiarygodność i rozmijają się z czytelniczymi oczekiwaniami. Marecki wygrywa z konkurencją, rezygnując z literackich naddatków i eseistycznych ambicji. Im mniej atrakcji tym więcej treści.
JB
Piotr Marecki, Ameryczka, 2024, Kraków, Wydawnictwo Ha!Art, stron 232