Sally Rooney, Normalni ludzie,
Przed premierą serialu HBO, o jej literackim pierwowzorze, popularnej powieści Sally Rooney, pisze Paweł Jasnowski
Głośno anonsowani Normalni ludzie („najważniejsza powieść ostatnich lat”) są drugą książką młodej irlandzkiej autorki, pochodzącej, jak jej bohaterowie, z niewielkiego miasta w zachodniej Irlandii. Jej bohaterowie to lubiany, grający w szkolnej drużynie Connell i znosząca w milczeniu kolejne upokorzenia Marianne. Oboje pochodzą z różnych (społecznie i klasowo) światów. Matka Connella sprząta kilka razy w tygodniu w jej domu – „białej rezydencji z podjazdem”. Choć wszyscy w szkole wiedzą, że Marianne ją zamieszkuje, a jego matka jest sprzątaczką, to nikt nie wie o związku, który łączy te dwa fakty. Kiedy między dwojgiem dość niespodziewanie zaiskrzy, szybko okaże się, że ich uczucie nie ma wielkich szans. Oboje działają bowiem w ramach ściśle zhierarchizowanych relacji, których zrazu nie potrafią rozpoznać, a tym samym – zakwestionować. Marianne w szkolnej hierarchii plasuje się na samym dole, Connell zaś na jej szczycie, dlatego (na jego wyraźną prośbę) w szkole mijają się bez słów, udają doskonałą obojętność. Utrzymują swą relację w całkowitym sekrecie, którego – nawet za cenę rozstania i upokorzenia Marianne – Connell nie będzie chciał wyjawić przed nikim.
Ale w świecie, po którym oprowadza nas Rooney miejsca, które zajmują bohaterowie nie są pewne i dane raz na zawsze. Kiedy oboje dostaną się na Trinity College w Dublinie (ten sam, w którym pisarka ukończyła studia z literatury angielskiej), okaże się, że waluta, którą dysponuje Connell (cechy osobiste) okaże się zbyt słaba, by zachować dawną pozycję i prestiż. Marianne, nieoczekiwanie dla niego, uplasuje się znaczniej wyżej niż on. Dla niego – znowuż, po trosze jak dla autorki – nowa przestrzeń okaże się trudna do oswojenia, a znajomi całkiem obcy. Społeczna klasa będzie tu odmiennie profilować jego doświadczenie. Rooney pokazuje bohaterów, którzy nie są w sobie (całkiem) suwerenni, lecz – jak każdy i każda z nas – determinowani przez różne rodzaje usytuowań. Także ich miłość wplątana jest w dynamikę rozmaitych sił.
Normalni ludzie otwarcie, także poprzez ideowe deklaracje autorki (od wczesnych lat jest marksistką), wchodzą w spór z kształtem naszego świata. Choć pisarkę określano już „głosem millennialsów, który w wiarygodny sposób opowiada o miłości i późnym kapitalizmie”, używając wobec jej prozy wielkich słów, to czytając jej drugą powieść ma się silne poczucie, że są one nieco na wyrost. Na papierze wszystko wygląda wspaniale. Powieść włącza do języka pojęcie klasy (który neoliberalizm usuwa z języka polityki), sygnalizuje odciskające na nas piętno kryzysy, pokazuje rozpad systemów solidarności i redystrybucji (i kult niezależności, który – zdaje się mówić Rooney – ma swoją, wysoką, cenę).
Atuty te (społeczna wrażliwość i pomysł) jednak gdzieś się gubią – wątek klasowy jest dość papierowy, wielka polityka zredukowana do kilku banałów, wypowiedzianych w drewnianych dialogach, a marksizm bohaterów jest jak z taniej powieści obyczajowej („To ma jakiś związek z kapitalizmem – powiedziała. Tak. Wszystko ma, na tym polega problem, prawda?”). Choć postaci Rooney są dalekie od szablonu, ich stany mentalne precyzyjnie nakreślone, a napięcie między bohaterami ciekawie opowiedziane, zdarza się, że pisarka traci nad nimi kontrolę. I tak np. Connell raz przyznaje, że nie czuł się z Helene (partnerką ze studiów) sobą w stu procentach, innym zaś, że czuje się przy niej swobodnie, i może być z nią „bez konieczności przybierania w każdej chwili odpowiednich min i wypowiadania właściwych słów” (to ona właśnie, czytamy, miała ofiarować mu nowy sposób funkcjonowania w świecie: „jakby z jego życia emocjonalnego podniesiono nieprawdopodobnie ciężką pokrywę i oto nagle mógł odetchnąć świeżym powietrzem”). Wątpliwy jest także, dość szybo zresztą porzucony, wątek depresji bohatera, znowuż trącący papierem, uruchomiony tylko po to, by udramatyzować (jeszcze bardziej) tę historię.
Całkiem mimowolnie natrętna reklama zaszkodziła książce Irlandki. Przyzwoita – ni mniej nic więcej – powieść dźwiga piętno ogromnych oczekiwań związanych z przyczepioną jej etykietką największego odkrycia ostatnich lat. Tych zaś z całą z pewnością nie spełnia.
Paweł Jasnowski
Sally Rooney, Normalni ludzie, W.A.B. Foksal, Warszawa 2020, s. 304