Ty i ja, i wszyscy nasi bogaci kumple
Karol Kleczka pisze dla nas o najnowszej powieści Juliana Barnesa
Ty i ja, i wszyscy nasi bogaci kumple
Skłamałbym gdybym powiedział, że podszedłem do „Mężczyzny w czerwonym płaszczu” nieuprzedzony, bo byłem uprzedzony w dwójnasób, a do tego jeszcze rozdarty. Gdy tylko słyszę „Julian Barnes” to zrazu uprzedzam się pozytywnie, bo nie znam wśród współczesnych pisarzy większego erudyty, króla ciekawych (!) ciekawostek i przewodnika po manowcach licznych dygresji, który o dziwo skutecznie każdy z wątków zamyka. W tym wypadku do nadziei rozbudzonych samym faktem pojawienia się „nowego Barnesa” doszedł i niepokój, wywołany pogłoskami o potężnej wtopie redakcyjno-translatorskiej. Mógłbym oczywiście pogrążyć się w tym żalu z niegodnie wydanego Barnesa, ale nie czytając oryginału, pozwoliłem sobie na udawanie niewinności czytelnika nieskażonego reakcjami krytyków i zasiadłem do „Mężczyzny w czerwonym płaszczu” odwieszając na kołek wszelkie oczekiwania. Mówić krótko: to nie będzie tekst o tym co, kto i gdzie spieprzył, ale o nowej książce Barnesa, w której przyszły noblista (ufam, że…) oddaje się frankofili wysokich lotów.
Autor „Mężczyzny w czerwonym płaszczu” zanurza się w belle époque, aby przeprowadzić przez nią czytelnika, za towarzyszy mając kilkudziesięciu mniej lub bardziej barwnych bohaterów. Jest hrabia de Montesquiou, są Huysmans i Wilde, w tle gra Prokofjew i dorasta Proust. Galeria ekscentryków unieśmiertelnionych na zreplikowanych w książce kartach z czekolady Félixa Potina (1500 sztuk, zbierz je wszystkie!), to XIX-wieczni celebryci i celebrytki, ze wskazaniem na tych pierwszych, bo Francja Barnesa składa się niemal wyłącznie z bogatych mężczyzn. W samym centrum opowieści zostaje postawiony wybitny chirurg, bywalec i kochanek Samuel Pozzi, tytułowy „Mężczyzna w czerwonym płaszczu” sportretowany na obrazie Johna Sargenta. Będąc przyjacielem niemal każdego z bohaterów, człowiekiem wykutym na towarzyskich rautach i w pojedynkach, patrzy z nich wszystkich dalej i wyżej, ufając w siłę szkiełka i oka, a nie uczuć. Pozziego nie interesuje zanurzanie w wiecznym teraz, dla niego jest przyszłość zarysowana każdym kolejnym osiągnięciem na sali operacyjnej.
Pozzi choć przynależy do swojej epoki, to zdaje się stawać niejako poza nią, odróżniając się od szeregu dekadentów, co naturalnie czyni go najciekawszym dandysem z nich wszystkich. Przyznam szczerze, że gdybym miał czytać o kolejnych żółwiach wysadzanych brylantami, chłopach, którzy z nudy strzelają się pistoletami, ale tak, żeby przypadkiem drugiemu się nic nie stało, eterykach i ich właściwie bezimiennych muzach (oprócz Sarah Bernhardt), to bym szybko odpadł. Zagęszczenie geniuszy na metr kwadratowy jest tu zatrważające.
Dlatego uwagę obok Pozziego, przyciąga jeszcze jedna mocna kobieca bohaterka „Mężczyzny w czerwonym płaszczu”. To córka chirurga Catherine, która z biegiem książki staje się nawet ciekawszą postacią od ojca. Catherine punktuje wszystkie jego wady w osobistym dzienniku, z którego Barnes przytacza obszerne fragmenty. Choć niewątpliwie darzy ojca miłością, to również nienawidzi za przywary będące konsekwencjami nietuzinkowego życia. Dandyzm zostaje odbity w boleśnie szczerym zwierciadle i rozliczony z kosztów, w które wchodzą rozpad rodziny i nieraz złamane serce córki. To jej historia dodaje autentyzmu i odcieni życia w karnawale złożonym z bohaterów tak bardzo barwnych, że aż nudnych.
Julian Barnes nie jest bezkrytycznym obserwatorem epoki, gdy pisze, że „belle époque była okresem wielkiego bogactwa dla bogatych, władzy społecznej dla arystokracji, niepohamowanego, wyrafinowanego snobizmu, karkołomnych ambicji kolonialnych, mecenatów artystycznych i pojedynków, których skala przemocy często bardziej odzwierciedlała indywidualną wybuchowość niż urażony honor. Nie można powiedzieć nic dobrego o I wojnie światowej, ale przynajmniej zlikwidowała większość tych zapędów”. Trudno szukać bardziej dosadnego podsumowania tej XIX-wiecznej tak uroczej, co zblazowanej czeredy. Ulotność świata „Mężczyzny w czerwonym płaszczu” i pożar w jakim spłonął może poruszać, lecz jest to świat złożony z dokładnie tylu bohaterów, ile kart w czekoladzie Potina. Reszta, w tym my, jest tłem.
Julian Barnes, Mężczyzna w czerwonym płaszczu, Świat Książki, Warszawa 2020, s. 295