Magnetyzm jest dziewiątą książką w dorobku Petra Jacenki – pochodzącego ze Lwowa ukraińskiego pisarza i wykładowcy. Polscy czytelnicy mieli jak dotąd tylko jedną okazję zapoznania się z jego twórczością – za sprawą „Sagi lwowskiej”, wydanej w 2018 roku przez wrocławskie wydawnictwo Warstwy w przekładzie Iwony Boruszkowskiej. Magnetyzm to powieść, która przyciąga – zupełnie, jakby nie była skonstruowana ze słów, a z metalowych elementów. Warto o niej mówić – szczególnie, że nietrudno było ją przegapić – ukazała się pod koniec ubiegłego roku, tuż po jesiennej kumulacji spóźnionych nowości.
Na pozór otrzymujemy kolejną opowieść o ukraińskiej wojnie domowej. Jednakże powieść Jacenki to pierwszy znany mi utwór literacki, w którym można spojrzeć na owładnięty konfliktem kraj z innej niż zazwyczaj perspektywy. Dopóki wojna trwa, agresorzy nie potrzebują podbudowywać swojego morale literaturą. W przedstawionym przez Jacenkę Doniecku nikt nie podziela rewolucyjnej euforii, nikt nie opłakuje Niebiańskiej Sotni – wręcz przeciwnie, jest to świat jakby z drugiej strony lustra, panuje tam zbiorowa histeria, opierająca się na powszechnej apologii bratnich wojsk rosyjskich, które bronią Ukrainy przed faszystami, a protestujący w centrum Kijowa są opłaconymi wichrzycielami, banderowcami. (Warto zwrócić uwagę, że ten rodzaj obelgi, od lat występujący w polszczyźnie radykałów ma w kontekście ukraińskim zupełnie przeciwne znaczenie).
Główną bohaterką Magnetyzmu jest niejaka Gadżet, dwudziestokilkuletnia mieszkanka Doniecka, kobieta-magnes, obdarzona zdolnością słyszenia historii zaklętych w metalu. Urodzona krótko przed katastrofą w Czarnobylu, w młodości kradła szklanki i słuchała muzyki przy użyciu palca. Swój przydomek zawdzięcza podobieństwu do postaci z popularnej kreskówki „Brygada RR”. Pewnego dnia przez dach zamieszkanego przez bohaterkę domu wlatuje zabłąkany pocisk – to symbol wtargnięcia wojny w codzienne życie. Nie wybucha jednak od razu, tylko zajmuje miejsce na kanapie. Gadżet, ostatnim pociągiem ucieka z Donbasu do Kijowa, by stawić czoła obcemu miastu. Jacenkę, jak sam przyznaje, zawsze interesowały losy miast, jakimi były i jakimi się stały po całkowitej wymianie ludności. Nie dziwi to, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że autor pochodzi z miasta, w którym taka wymiana dokonała się kilkadziesiąt lat przed jego narodzinami i ukształtowała miejską, ponadnarodową mitologię. Jednak w Magnetyzmie Petro Jacenko po raz pierwszy stawia czoła takiej wymuszonej metamorfozie, obserwując ją niemal w czasie rzeczywistym.
W powieści Jacenki imiona bohaterów są nierozłącznie związane z ich właściwościami albo przeżyciami. Tania Tarapatko wpada w tarapaty, Motorek jeździ na motocyklu, Beemka – beemką. Gadżet zaś naprawdę nazywa się Gajdarenko – jej ręce przyciągają metalowe przedmioty, a jeszcze na imię ma Maria – i nie wie, z kim zaszła w ciążę. Jest jeszcze Smokowski vel. Niezgulec, reprezentant „tej siły, co wiecznie zła pragnąc, wiecznie czyni dobro”. Zupełnie tak, jakby bohaterowie mieli być do bólu przewidywalni i przejrzyści. Tymczasem Petro Jacenko z lubością myli tropy – jeśli cokolwiek w jego narracji wydaje się transparentne, to z pewnością takie nie jest, posiada tak bardzo wartościową w literaturze umiejętność stopniowego odkrywania prawdziwego oblicza wykreowanego przez siebie świata. Jego powieść rozpoczyna się zwyczajnie. Widzimy na wskroś prawdopodobnych bohaterów, nawet jeśli obdarzonych skazą ekscentryzmu, to osadzonych w realnym świecie. Aż trudno uwierzyć, że – jeśli wierzyć autorowi – Jacenko de facto nigdy nie był w Doniecku, a wiedzę na temat topografii tego miasta czerpał z google street view. Ale wraz z biegiem powieściowego czasu, realistyczna powieść niepostrzeżenie przeistacza się w baśń. I tak, w Magnetyzmie, przychodzi moment, w którym miejscem akcji staje się Ukraina umowna. Istota pisarstwa Jacenki zdaje się zasadzać na swoistym zerwaniu kontraktu z czytelnikiem – książka kończy się w zupełnie innej poetyce, niż to było na początku, a pisarz jakby z góry ostrzega, że lektura nie będzie należała do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych. Może to wywoływać w czytelniku pewien rodzaj dyskomfortu, polaryzującego recepcję powieści. Wydaje się to jednak przemyślaną strategią ze strony pisarza, który chce dać do zrozumienia, że właśnie ów dyskomfort jest odzwierciedleniem współczesnej rzeczywistości. W ten sposób pomyślany przewrót narracyjnej przestrzeni pociąga za sobą określone konsekwencje na poziomie konstrukcji bohaterów. Tak oto zaledwie dotychczas naszkicowane tropy wysuwają się na pierwszy plan. Przychodzi w Magnetyzmie taki moment, kiedy staje się jasne, dlaczego Maria Gajdarenko nosi kreskówkowy pseudonim – musi stać się superbohaterką, której zadaniem będzie ocalić miasto przed zagładą. Powieść o współczesnej Ukrainie skręca w stronę realizmu magicznego i staje się baśnią o smokach i sercach. Jednak u Jacenki realność i nadrealność nie są tylko, jak początkowo sądziłem, wzajemnie znoszącymi się ciężarkami umieszczonymi na przeciwległych końcach wagi. To raczej jeden autonomiczny mechanizm, spięty zębatym kołem znakomitego języka i ponadprzeciętnej wyobraźni. Warto nadmienić, że cały ten literacki pęd byłby dla polskiego odbiorcy nieczytelny, gdyby nie znakomity przekład Marcina Gaczkowskiego.
Koło zębate nie przypadkiem występuje w poprzednim akapicie i na okładce książki. Jednym z zajęć, których podejmuje się Gadżet, by zarobić na życie jest konstruowanie bibelotów i biżuterii z mechanizmów zegarowych. Można odnieść wrażenie, że sam tekst jest zbudowany w podobny sposób, co zatem czyni z niej z powieści przykład prozy z elementami clockpunkowymi. Miasta, masy, maszyny – jakby urzeczywistnienie Peiperowskiej wizji. Halucynacyjność obrazowania, wszechobecna przemoc i rozbuchany erotyzm. Powieściowy świat złożony jest z wielu elementów, pozornie do siebie nie przystających, z prozy sypią się opiłki i drzazgi. Magnetyzm zwraca na siebie uwagę gęstą, kompulsywną narracją, która dobrze oddaje charakter niezwykle realistycznie nakreślonych bohaterów. U Jacenki praktycznie nie ma miejsca na bezruch, puste semantycznie miejsca, wszystko krąży, podróżuje, błądzi w nieładzie. W świecie wykreowanym przez ukraińskiego pisarza dostrzegam wypadkową mistyki Bułhakowa i dystopijnej fantastyczności Sorokina. Co ciekawe – można w Magnetyzmie dostrzec również pewne powinowactwa z prozą Olgi Tokarczuk. Główna bohaterka krąży między światem żywych (Kijów) a umarłych (Donieck, Odessa), w metaforyczny sposób odtwarzając drogę Anny Inn z głośnej powieści noblistki? Podobieństwo nie wydaje się przypadkowe, zwłaszcza że Jacenko, zapytany o to, kogo spośród polskich pisarzy ceni najwyżej, wskazuje właśnie na Tokarczuk, pod opieką której realizował w 2010 roku staż w ramach stypendium „Gaude Polonia”.
Literatura z obszarów dawnego sowieckiego imperium ma szczęście do miejskich epopei, opisujących intymny związek człowieka z miastem. Wymieńmy tu chociażby Moskwę-Pietuszki Wieniedikta Jerofiejewa, Moscoviadę Jurija Andruchowycza, Krokodyla Władimira Kantora, czy Automat z wodą gazowaną z syropem lub bez. Powieść mińską Uładzimira Arłoua.
Jest to być może, naturalna reakcja na nieco nadgryzioną już zębem czasu prozę urbanistyczną, spod znaku powieści Jurija Trifonowa. Petro Jacenko posunął się w swojej powieści o krok dalej, pokazując wzajemność związku człowieka z miastem. W Magnetyzmie zmierzymy się ze skrajną antropomorfizacją miast, tutaj budynki mają imiona, uczucia, a nawet zdolności rozrodcze. Miasta sportretowane przez Jacenkę to autonomiczne żywe organizmy, tworzące wraz z mieszkańcami jedną masę. Gadżet odczuwa to pokrewieństwo w sposób bodaj najbardziej namacalny. „Przypominała sobie, jak czasami dotykała rękoma czegoś metalowego i odczuwała ślady, które mogli pozostawić nieludzie. Zupełnie jakby samo miasto było żywe, zdolne do odczuwania i rozumienia”. Gadżet rozmawia z budynkami, najczęściej z Małgorzatą – opustoszałą kamienicą przekształconą w melinę. Tak daleko posunięta antropomorfizacja powoduje, że budynki nie tylko są pełnoprawnymi bohaterami opowieści, ale wręcz kimś więcej – „jesteśmy dla nich jak pieski: na życie jednego budynku przypada dwójka lub trójka ludzi”. Sowiecka maniera nadawania miastom mian „bohaterów”, przyjmuje u Jacenki zupełnie dosłowny wymiar.
Na przestrzeni ostatnich lat daje się zaobserwować w literaturze ciekawe zjawisko, jakim jest próba posłużenia się fantastyką, jako formą pozwalającą opowiedzieć o najzupełniej realnych, krytycznych momentach w historii zbiorowości. Może rzeczywiście są takie wydarzenia, do których nie przystaje żadna klasyczna narracja, a ich opis ma szansę wybić się na wiarygodność dopiero wtedy, gdy właśnie znajduje się (pozornie) na drugim biegunie wiarygodności? W literaturze polskiej taką próbą była bez wątpienia nagrodzona literacką Nagrodą Nike powieść Radka Raka. Postrzegam tę tendencję, jako próbę ratowania dobrego imienia fantastyki, skompromitowanej przesadnym ideologicznym skrętem w prawo i snuciem wpisujących się w aktualną narrację polityczną alternatywnych historii Polski. Dobrze, że i literatura zza wschodniej granicy zaczyna się wpisywać w ten trend – mitologizowania w służbie prawdzie.
Nasuwa się pytanie – czy Magnetyzm jest pożegnaniem z Donieckiem, futurystycznym trenem dla ukraińskości miasta? Skoro, jak pokazuje Petro Jacenko, Ukraina jest tym rzadkim rodzajem przestrzeni, gdzie wszystko istnieje w nieustannej potencjalności przewrotu, zamiany – być może zdarzy się taki moment, w którym odwróci się także los Doniecka i innych okupowanych terytoriów. W oczekiwaniu na kolejne przekłady powieści Petra Jacenki, czytajmy Magnetyzm – jako opis współczesnej Ukrainy, spiętrzenie powstałe w wyniku agresywnego odpychania się dwóch jej biegunów, jako baśń, alegorię – lub też przestrogę. „Gadżet umiała doskonale odróżnić, kiedy człowiek mówi sam za siebie, a kiedy przez człowieka przemawia telewizor”. Właśnie ta, bodaj najmniej spektakularna umiejętność bohaterki wywarła na mnie największe wrażenie. Jest to powieść dla nas bardzo ważna i wymowna – mam wrażenie, że niektórzy spośród nas już od dawna mieszkają pod jednym dachem z pociskami; może przyjść moment, w którym padnie fundamentalne pytanie – „dlaczego nie obroniliście swojego miasta?” – i nie będziemy w stanie udzielić żadnej odpowiedzi, bo już będziemy zimni jak metal. (Tomasz Wojewoda)
Petro Jacenko, „Magnetyzm”, przeł. Marcin Gaczkowski, Wydawnictwo Warstwy, Wrocław 2020, s. 232