W pułapce etykiet
Aleksandra Byrska o książce "Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy" Lisy Appignanesi
Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy to tytuł obiecujący bardzo wiele atrakcyjnych wątków, którym trudno się oprzeć nawet czytelniczce dość dobrze obeznanej z niestereotypowymi analizami histerii i innych reprezentacji kobiecego szaleństwa, krytyczce po lekturze Simone de Beavoir, Helene Cixous, Luce Irigaray czy Elaine Showalter. Podejrzewam, że pomimo geniuszu wyżej wymienionych, nasz głód dotyczący feministycznych reinterpretacji kolejnych wątków nie zostanie łatwo zaspokojony. Historia psychiatrii z kolei wydaje się idealnym polem do eksploracji – literackie figury kobiet szalonych i ich znaczenie, fenomen histeryczek Charcota, tragiczne historie słynnych artystek, doszukiwanie się w tych zjawiskach owianego nimbem tajemnicy źródła kobiecości – to tematy przyciągające czytelników jak magnes. Lisa Appignanesi sięgnęła po to wszystko i wzbudziła ogromne oczekiwania, ponad pięćset stron jej rozważań nie przynosi nam jednak wielu nowych wniosków, a część z nich wydaje się co najmniej kontrowersyjna.
Szalone, złe i smutne to przede wszystkim rzetelne i ciekawe opracowanie (w układzie chronologicznym) historii psychiatrii z perspektywy kobiet (pacjentek i od momentu, gdy to możliwe, również terapeutek), które może okazać się bardzo pomocne w uporządkowaniu wiedzy na temat metod leczenia szeroko pojętych problemów psychicznych od XIX wieku po początek XXI wieku, przede wszystkim w Anglii, Francji i Stanach Zjednoczonych. Bardzo długo jednak czekamy na solidnie sformułowane wnioski z przeprowadzanego opisu, poza drobnymi sugestiami w toku wypowiedzi, która pozwala nam się domyślać stanowiska autorki. A gdy pojawiają się pod koniec – mocno rozczarowują.
Podstawowym mankamentem książki Appignanesi jest niedopuszczalne już dziś stanowisko, że pisać z perspektywy feministycznej oznacza pomijać perspektywę męską i dowolnie stereotypizować męskie zachowania. Absolutnie nieetyczne, zwłaszcza w książce dotyczącej psychiatrii, wydaje mi się dopuszczanie do uogólnień rangi uzasadniania wyższej obecności kobiet w statystykach leczenia chorób psychicznych – męską skłonnością do rozwiązywania problemów w barze (!), przez picie piwa i agresję (!). Największą bolączką tej książki jest z resztą totalny brak opisów męskich przypadków chorób i metod leczenia. Z najzwyklejszego, konstrukcyjnego punktu widzenia – niemożność porównania uniemożliwia nam tak naprawdę stwierdzenie czy kobiety były traktowane jakkolwiek inaczej niż “męscy szaleńcy” przez psychiatrów i terapeutów kolejnych dziesięcioleci. A ukazanie tego jest chyba jednym z domniemanych celów tej książki. Podobną, bardzo błyskotliwą, próbę podjęła natomiast w latach 80. XX w. Elaine Showalter, a jej zwrócenie uwagi na istnienie męskich postaci w historii histerii ma wciąż ogromne znaczenie i jest wzorem dla rozważań porównujących kulturowe i płciowe uwarunkowania stawianych diagnoz, takich jak typowo męska melancholia i typowo kobieca histeria.
Do tego w Szalonych, złych i smutnych sprawy komplikuje kulturoznawcza pozycja, z której wypowiada się autorka. Oczywiście, poszukiwanie przyczyn kulturowych zjawisk takich jak sezonowe mody na daną etykietę diagnostyczną jest istotną pracą, konieczną do wykonania. Jednak brak silnego umocowania w psychologii i psychiatrii doprowadza w tekście do sytuacji problematycznych. Jedną z nich jest przyjęcie za fakt niewymagający szczególnego uzasadnienia – plastyczności objawów u pacjentów. Łatwo jest nam oczywiście uwierzyć, że przypadkowe położenie oddziału dla histeryczek obok oddziału dla epileptyczek w szpitalu Charcota mogło być źródłem osławionych histerycznych łuków i drgawek. Żeby jednak przyjąć tezę, że tak samo dzieje się w przypadku wszystkich innych zaburzeń i pacjenci dostosowują swoje zachowania do najpopularniejszego w danym momencie historycznym zjawiska – psychozy, depresji, choroby dwubiegunowej, anoreksji itd. - potrzebne są naukowe, psychologiczne i medyczne, dowody. Autorka natomiast pozostawia ten wątek bez żadnego uzasadnienia. Może dlatego zresztą pomija milczeniem autyzm i (de facto już “nieistniejący”) zespół Aspergera, w których przecież problem dyskryminacji kobiet - nie diagnozowanych, bo niespełniających ściśle “męskich” kryteriów - jest bardzo ważnym rozdziałem historii kobiet w psychiatrii. Jednak autystycznemu dziecku trudniej jest zarzucić, że stylizuje swoje zachowanie pod diagnozę, niż choćby samookaleczającej się nastolatce, że naczytała się o depresji i wywołuje objawy, by zasygnalizować swoje problemy.
Kolejną sprawą jest zresztą stosunek autorki do psychoanalizy i do samego Freuda (który przedstawiany jest niemal jako jedyny sprawiedliwy w dziejach lekarzy dusz). Appignanesi obiera na twarde stanowisko, wedle którego psychoanaliza jest jedyną skuteczną metodą leczenia chorób psychicznych. Twierdzi, że wszystkie one mają swoje źródło w doświadczeniach z dzieciństwa. Dorosłość w jej ujęciu nie niesie ze sobą żadnych, wystarczająco silnych traum; nie dowierza również zupełnie czynnikom neurologicznym i biochemicznym. Autorka twierdzi, że wypowiada się z pozycji feministycznych, ale pomija zupełnie polemiki z Freudem, które podjęły takie badaczki jak choćby Luce Irigaray. Co jeszcze bardziej zaskakujące w tym kontekście - w rozdziale dotyczącym molestowania bardzo duży nacisk kładzie na “zmyślone wspomnienia” umieszczane w umysłach kobiet przez terapeutów. Zjawiska sugerowania wypartych doświadczeń nie można zdecydowanie pomijać w tej historii, ale uczynienie go punktem centralnym rozdziału dotyczącego molestowania - wobec ogromu cierpienia ofiar – jest zwyczajnym brakiem empatii.
Gdy już o empatii mowa, osoba korzystająca z pomocy leków przepisanych przez psychiatrę może dowiedzieć się z książki Appignanesi, że jej codziennie zażywane tabletki działają w takim samym stopniu jak trzydziestominutowy spacer raz w tygodniu, a poza tym powinna pamiętać, że wszyscy przechodzą w życiu trudności i większość z nich po prostu minie. Badaczka zrównuje też w swojej analizie lekarstwa z narkotykami, według niej różnicą jest tutaj wyłącznie legalność danego specyfiku. dostrzegam duże niebezpieczeństwo wynikające z takiej postawy, zwłaszcza w zakresie bagatelizowania problemów psychicznych nastolatków, którzy według Appignanesi najczęściej cierpią tylko i wyłącznie na “bycie nastolatkami”. A tymczasem szybka interwencja terapeutyczna (zarówno psychologiczna jak i medyczna) w tym wieku może zrobić bardzo wiele dla dobra tych młodych ludzi.
Appignanesi często podkreśla, że objawy są plastyczne, a diagnozy zależne od mód wśród lekarzy. Medycy i terapeuci są tutaj zwykle przedstawiani jako reprezentanci złowrogiego biznesu, chcący maksymalizować korzyści czerpane z cierpienia innych ludzi. A jednak – pomimo podkreślania wagi warunków kulturowych i społecznych, pomija zupełnie aspekt wpływu mechanizmów kapitalistycznych na współczesną epidemię depresji. Sama natomiast stwierdza, niczym reprezentantka takich ruchów jak coaching, fitness czy mindfulness, że lekarstwa można spokojnie zastąpić wysiłkiem fizycznym, przyjmuje zatem za pewnik stwierdzenia obecnie bardzo modne, zupełnie nie rewidując ich w sposób naukowy i nie poddając ich żadnej refleksji.
Brak też rozwagi w jej zaciętej krytyce systemu klasyfikacji chorób, którego symbolem jest DSM czyli Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders publikowany przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne. Nie wątpię, że mogą one prowadzić do uogólnień, trudno mnie jednak przekonać, że nieustanny wysiłek podejmowany by w regularnych odstępach czasu rozważać na nowo prezentowane przez pacjentów objawy i trafność ich diagnozowania oraz metod leczenia, jest czymś złym. Nie oznacza to przecież dopasowywania pacjenta wyłącznie do odpowiednich tabelek, ale przede wszystkim pomoc w odnalezieniu odpowiedniej drogi leczenia wobec chaosu typowych i nietypowych objawów i ogromu cierpienia. Jak wiemy, bez względu na wyjątkowość każdej jednostki, symptomy chorób, także psychicznych, często się powtarzają.
Pod koniec książki Appignanesi stwierdza, że przez ponad dwieście lat historii psychiatrii nic właściwie się nie zmieniło, a metody leczenia są równie nieskuteczne jak w XIX wieku. Nie mogę się z tym zgodzić choćby dlatego, że mamy szczęście żyć w czasach, gdy nie są już stosowane tak drastyczne metody (nb. przez nią samą opisywane) jak elektrowstrząsy, zamykanie w nieludzkich warunkach czy śpiączki insulinowe. Zmieniło się też wiele w społecznym postrzeganiu osób z problemami psychicznymi. Diagnoza nie jest już tak okrutnym piętnem jak dwieście lat temu i w wielu wypadkach nie wyklucza z szans na normalne życie.
W latach 80. XX wieku Elaine Showalter napisała:
Demaskując ideologie reprezentacji, krytycy feministyczni biorą na siebie także odpowiedzialność za uznanie i przebadanie granic własnych ideologicznych pozycji jako wytworów naszej płci i naszych czasów. Pewna doza pokory w wieku hybris krytyków może stać się naszą największą siłą, gdyż zajmuje postawę historycznej samoświadomości w kwestii zarówno feminizmu, jak i krytyki;(...).
Pomimo, że Appignanesi do prac Showalter się odwołuje - tym cytatem niestety raczej się nie inspirowała.
Aleksandra Byrska
Lisa Appignanesi Szalone, złe i smutne. Kobiety i psychiatrzy, tłumaczył Jan Dzierzgowski, Marginesy, Warszawa, 2021, stron 520