Koncept fabularny walijskiej powieściopisarki jest prosty. Oto w maleńkiej miejscowości dwójka bohaterów, matka z synem (Rowenna i Siôn), zostają – z powodu niedopowiedzianej do końca globalnej katastrofy („Kresu”) – zamknięci w świecie bez prądu i śladów innego człowieka. Wydaje im się, że są „jedynymi ludźmi na świecie, próbującymi przeżyć w cieniu góry”. Dawne życie – praca, szkoła, nawyki, przyjaciele – zdają się teraz odległym snem, jakiś innym życiem. Jest tylko to – niebo przynoszące deszcz, ziemia wydająca plon, drzewo rodzące owoc – i to już jest wszystko.
Pewnego dnia znajdują oni w jednym z opuszczonych domów niebieski zeszyt – tytułową Niebieską Księga – o pustych, niezapisanych stronach, „czystych jak nowy dzień”, w którym zaczynają prowadzić odrębne zapiski – nowy rozdział Biblii (i świata), której – obok literatury walijskiej – pisarska składa hołd.
Opowieść Walijki zawieszona jest między dystopią a utopią. Poczucie katastrofy i utraty tego, co znane zderza się tu z uczuciem, że wiele z tego, co unicestwione, nie było warte ocalenia. „Kres” ma podwójne, upiorne, ale i uwalniające oblicze. Rozsadza bowiem teraźniejszość – przynosi koniec pewnym formom życia (zorganizowanym wokół idei rywalizacyjnej samorealizacji) i uwalnia pragnienie zamknięte w sztywnych ramach pogoni za zyskiem.
Rowenna i Siôn przypominają na pewien sposób bohaterów Coezteego żyjących blisko ziemi (Lucy z Hańby i Michaela K). W końcowej enumeracji („najlepszych rzeczy”) Rowenna wymienia m.in.: zupę, której każdy składnik wyhodowała z synem sama. „Brak pośpiechu, te wszystkie braki”, a wreszcie także: „Życie”. Nieprzypadkowo. Jej powieść jest ostatecznie bowiem właśnie tym: wołaniem – o więcej życia, skolonizowanego dziś przez pozornie bezalternatywny porządek. (Paweł Jasnowski)
Steffan Ros Manon, Niebieska księga z Nebo, przeł. Marta Listewnik, Wydawnictwo Pauza, Warszawa 2020, s. 144