Za życiem, nadal przeciw światu
Paul stwierdza, że „cały system musi zniknąć w gigantycznej zapaści” i trudno mi się z nim nie zgodzić – pisze Mateusz Flont o "Unicestwianiu", czyli ostatniej książce Michela Houellbecqa.
Głównym bohaterem powieści jest Paul Raison, dobiegający pięćdziesiątki urzędnik państwowy, którego poznajemy, gdy zarówno jego życie zawodowe, jak i osobiste czeka... rewolucja. Książkę rozpoczyna nietypowa dla Houellbecqa akcja, do której później momentami powraca, a wątki te mają dynamikę intryg rodem z powieść Dana Browna czy Toma Clancy'ego.
Nim zdążymy dobrze poznać Paula, dowiadujemy się, iż Bruno (minister gospodarki i finansów, a także równocześnie minister do spraw budżetu), kolega i przełożony Paula, zostaje cyfrowo skazany na śmierć i egzekucja przebiega pomyślnie! Hakerzy, stojący za opublikowanym w sieci filmem, z biegiem czasu – tak się składa, że podczas planowania przez rząd kampanii wyborczej – okazują się terrorystami, zaczynającymi unicestwiać miejsca ważne dla światowego biznesu, technologii, przemysłu i polityki międzynarodowej. Kwestią czasu jest postawienie pytania: kiedy zaczną ginąć ludzie? I co należy zrobić, aby terroryści zaprzestali swoich działań? Problem polega na tym, że nie przedstawili żądań. Władze wiedzą jednak, że poza wirtualną rzeczywistością można natrafić w przestrzeni miejskiej na tajemnicze graffiti składające się ze znaków nieznanego alfabetu oraz niewiele mówiących geometrycznych rysunków – takie same obrazy są publikowane na początku każdego filmu. Bohaterowie prowadzą rozważania o możliwych motywach terrorystów i nie mogą dojść do tego, czy są oni związani ze skrajną lewicą czy też skrajną prawicą. Może ekofaszyzm lub anarchoprymitywiści? Czyżby pojawił się następca Unabombera? A może dołożymy do tego jeszcze satanistów i templariuszy? Czemu nie! Brzmi zachęcająco?
Unicestwianie to nie jest książka dla każdego. To trudna i przygnębiająca historia, opowiadająca o świecie, w którym panuje „obowiązek ukrywania własnej agonii”, „choroba stała się wstydliwa”, zaś „[ś]mierć została uznana w najwyższym stopniu za nieprzyzwoitą”. Czytelnicy, którzy dadzą się złapać marketingowym etykietkom (szpiegowska, intryga, thriller, polityczny, kryminał, romans) opisującym Unicestwianie, niestety się zawiodą. Te określenia, jeśli odnieść je do pewnych fragmentów, są owszem słuszne, ale stanowią jedynie dopełnienie historii opowiadanej przez francuskiego pisarza i nie znajdziemy tu suspensu znanego choćby z amerykańskiej literatury.
Dominującym elementem powieściowego namysłu jest – by ująć to nieco filozoficznie – sens istnienia. W ogóle kwestie ontologiczne dręczą Paula i choć, jak sam przyznaje, po filozofię nie sięgał od czasów szkolnych („nie należał do facetów, którzy zasypiają z książką Wittgensteina w ręce”), to zwraca się w jej stronę, lecz i ona nie daje mu ukojenia. „Życie człowieka – stawia sprawę jasno Houellbecq – składa się z szeregu trudności administracyjnych i technicznych, przerywanych problemami medycznymi; wraz z wiekiem te ostatnie nabierają znaczenia”. O tym jest ta powieść.
Jako jednostka społeczna Paul jest trudnym przypadkiem – znajomych w zasadzie nie ma, zainteresowań zbytnio też, za to dużo śni i to tam dają o sobie znać jego emocje. Poza pracą (narrator zastanawia się: „Czy Paul był odpowiedzialny za ten świat? W pewnym stopniu tak, należał do aparatu państwa, ale tego świata nie lubił”) życie osobiste Paula to wieloletnie, i w zasadzie martwe, małżeństwo z Prudence (inspektorką finansową, określaną przez niego jako „aseksualna weganka”), przypominające raczej relacje współlokatorów (spotykają się w salonie, mają oddzielne sypialnie, nie zawsze wiedzą, gdzie jest druga osoba). Żona Paula zaczyna poszukiwać rozwiązania w kwestiach duchowych. Jednakże nie w religii zastanej, a w dawnych wierzeniach wiccańskich, w których Bóg i Bogini się dopełniają. Duchowość nie jest kwestią łatwą, gdyż – jak zauważa Paul – żyjemy w świecie, w którym występuje „konieczność jednoznacznego określenia religii dominującej”, a świat ten, zauważa nasz bohater w innym fragmencie książki, „wygląda, jakby był zdany na pastwę szatana”.
Do skomplikowanych relacji możemy również zaliczyć jego stosunki z rodzeństwem. Jego brat Aurélien jest konserwatorem zabytków, tkwiącym w nieszczęśliwym małżeństwie z Indy, dziennikarką, z którą wychowują czarnoskórego syna z in-vitro (kto inny był dawcą spermy). Zaś jego siostra Cécile jest bezrobotna (umie dobrze gotować, co w odpowiednim czasie zostanie „docenione” przez francuską burżuazję), a jej mąż Hervé jest notariuszem, którego ciepła posadka jest zagrożona; mają dwie córki, lecz Paul nie widział ich od lat. Matka Paula (konserwatorka zabytków i rzeźbiarka), zmarła, a ojciec Édouardo (emerytowany pracownik kontrwywiadu, przed osiemdziesiątką) mieszka obecnie w domu na wsi ze swoją partnerką Madeleine.
Te dwa dwa aspekty życia Paula, zawodowe i osobiste, zaczynają się na siebie nakładać w momencie, gdy Édouardo traci przytomność i zostaje przewieziony do szpitala. Wtedy Paul zaczyna dostrzegać absurdy opieki zdrowotnej – administracyjne, ale też etyczne, bo nie wiadomo jak rozmawiać o chorobie i ludziach chorych („Pański tatuś”, mówi do niego pielęgniarka). Ponieważ ojciec jest w bardzo ciężkim stanie, rodzina decyduje się przewieźć go do specjalnego ośrodka. Tam Madeleine może się nim opiekować, karmić, czytać książki i wozić wózkiem na spacery. Jednakże w ośrodku następują zmiany strukturalne i Madeleine musi się stamtąd wyprowadzić. A to wcale nie jest taka prosta sprawa. Chcąc go „uratować” rodzina Paula, z pomocą dawnych, młodzieńczych znajomości Hervé'a, kontaktuje się z aktywistami (tego typu zaskakujących akcentów jest jeszcze kilka, choćby zacytowanie na początku jednego z rozdziałów „Katechizmu rewolucjonisty” Nieczajewa), którzy pomagają im wywieźć Édouarda. Tu pojawia się niezwykle ciekawy wątek, który można by wykorzystać jako dynamiczny zwrot akcji, jednakże Houellbecq pisze tylko: „Cała operacja faktycznie zajęła cztery i pół minuty”. I tyle. W tym i w innych przypadkach narrator pozostaje niewzruszony (choć nie obojętny) na wydarzenia. Przywodzi mi to na myśl poczucie humoru w stylu Vonneguta, rodem z Rzeźni numer 5 („So it goes” – i tak to było, mawiał narrator).
Michel Houellbecq nieustannie sprowadza mnie na ziemię. Nie zawsze jest to miłe lądowanie. Za każdym razem, gdy sięgam po jego twórczość, jestem pewien, że będzie to doświadczenie, którego nie zapomnę. Chociaż wydawać by się mogło, że powinno być wprost przeciwnie – bo niby dlaczego miałoby mnie interesować ponowne czytanie o iście obyczajowym dramacie człowieka zrezygnowanego i zobojętniałego na losy świata? Albo inaczej: co jest interesującego w mężczyźnie, którego życie – nawet jeśli takie być nie musi – jest nijakie, smutne i bez perspektyw? Odpowiedź jest prosta – interesujące jest to, co Houellbecq zrobi z losami bohatera, którego punkt wyjściowy wydaje się trudny do poprowadzenia. Ten pisarz to potrafi.
Osoby interesujące się współczesną polityką znajdą w tej książce wiele intrygujących wątków (wszak mówi się, że Houellbecq jest wnikliwym obserwatorem sceny politycznej). O tym rozpisują się recenzenci. Ze świata polityki Unicestwiania warto wyróżnić Solène Signal, specjalistkę od PR-u, która dyryguje otoczeniem Bruna i Paula, mówiąc im, co mają robić, jak się zachowywać, co mówić, a czego nie mówić. Solène umiejętnie wykorzystuje media społecznościowe do kreowania wizerunku bohaterów, tak by popierały ich często wykluczające się opcje polityczne (przykładowo zwolennicy energii atomowej i ekolodzy), przy jednoczesnym zadowoleniu centrystów.
Unicestwianie zawiera typowe dla Houellbecqa zabiegi stylistyczne i narracyjne: mieszanie stylu wysokiego z niskim (potocyzmy i wulgaryzmy obok wyszukanego słownictwa i zdań wielokrotnie złożonych), encyklopedyczne opisy zjawisk (społecznych, politycznych, kulturowych i ekonomicznych), obiektów architektonicznych czy choćby zwierząt (w tym przypadku mowa o życiu społecznym szczurów), zestawianie tematów pozornie się wykluczających, kontrowersyjnych społecznie – to między innymi dlatego można znaleźć tyle samo pozytywnych i negatywnych ocen twórczości Houellbecqa: jedni zwracają uwagę na silne postaci kobiece, a inni na heteroseksistowskie traktowanie wyżej wymienionych. Prowokowanie to celowy zabieg Houellbecq (wystarczy wspomnieć film Porwanie Michela Houellbecq, w którym zagrał samego siebie). Powiedziałbym, że taki ma biznesplan. Akceptujemy to lub nie.
By zrozumieć jego sposób pojmowania świata, warto sięgnąć po opublikowany w latach 90. esej Przeciw światu, przeciw życiu, poświęcony twórczości H.P. Lovecrafta, autora tekstów z pogranicza weird fiction, fantasy i horroru, czyli z pozoru nie mającego zbyt wiele wspólnego z pisarzem, którego książkę próbuję zrozumieć i w tym tekście omówić. Esej podsuwa wiele informacji o samym Houellbecqu, i kluczy pomocnych w interpretowaniu jego kolejnych książek. Zarówno Lovecraft, jak i Houellbecq nie mieli - mówiąc oględnie - zbyt dobrego zdania o otaczającym ich świecie i zamieszkujących go istotach. Houellbecq nie izoluje się jednak aż tak bardzo od otaczającej go rzeczywistości, jak czynił to Lovecraft. Wydaje mi się nawet, że z każdą kolejną książką Houellbecqa przekonuje się, iż co prawda ś w i a t e m jako takim gardzi w coraz większym stopniu, jednakże ż y c i e ma dla niego coraz większą wartość (i chyba zawsze jakąś miało, czego wyraz dał w eseju Przeżyć: metoda); w lutym 2023 roku autor skończy 67 lat, a na okaz zdrowia raczej nie wygląda. Za życiem przemawiają zmagania rodziny Paula, starającej się zadbać o Édouarda, a w dalszej części książki niezwykle wzruszające wydarzenia z ostatnich miesięcy życia innego bohatera – wówczas to polityka odchodzi na dalszy plan, by ku naszemu zaskoczeniu zniknąć na dobre. Na koniec pozostaje bezradna jednostka. Paul stwierdza, że „cały system musi zniknąć w gigantycznej zapaści” i trudno mi się z nim nie zgodzić. Nie da się lubić i szukać usprawiedliwień dla systemu, w którym żyje główny bohater – system ten skupia się bowiem na zaspokajaniu potrzeb rządzącej mniejszości, która kształtuje swą publiczność, a w wyborach politycznych ważni są media i politycy, a nie bezrobocie czy kwestie zdrowotne. „Coraz bardziej oczywisty rozziew między intencjami polityków a rzeczywistymi konsekwencjami ich czynów wydawał się chorobliwy, wręcz złowrogi, w każdym razie społeczeństwo nie mogło dalej funkcjonować na tych podstawach”.
Akcja powieści dzieje się w niedalekiej przyszłości (na przełomie 2026 i 2027 roku). Jest to zabieg, który Michel Houellbecq stosował już nie raz, by wspomnieć choćby Cząstki elementarne czy Uległość, lecz w zasadzie nie ma to większego znaczenia (wiele wątków prowadzi donikąd). Dla niego „rzeczywistość jest tylko materiałem wyjściowym”, by powiedzieć nam coś naprawdę ważnego. A żeby to powiedzieć, żebyśmy mogli go wysłuchać, wgniata nas w ziemię i przybija do niej gwoździarką, wytrącając nas ze strefy komfortu. I, co ciekawe, po tej szokowej terapii, po tym literackim happeningu, gdy przyglądamy się upadkowi ludzkości, wracamy po więcej.
Mateusz Flont
Michel Houellebecq, Unicestwienie, przeł. Beata Geppert, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2022, s. 624